Janusz Śniadek: „Ustawa o dłuższym okresie rozliczeniowym i zmianach w kodeksie pracy to ordynarna próba obniżenia wynagrodzeń pracownikom w Polsce. Powinny stać się przedmiotem powszechnego protestu.”
Śniadek, zanim został posłem PiS-u, całe życie albo pracował na państwowej posadzie, albo był działaczem związkowym. W sumie więc trudno mu się dziwić, że jest przeciwko rozluźnieniu przepisów o czasie pracy. Prawdopodobnie szczerze wierzy w to, że to rozluźnienie będzie dla pracowników niekorzystne. Można oczywiście próbować mu wytłumaczyć, że jest inaczej, ale przypuszczam, że nawet gdyby robił to geniusz przekonywania, a Śniadek słuchałby z dobrą wolą – rezultat byłby mizerny. Śniadek pewnie uważa, że w każdym zakładzie pracy toczy się śmiertelna walka właściciela z załogą. Jak coś jest korzystne dla pracodawców – automatycznie musi być niekorzystne dla pracobiorców. Właściciele to krwiopijcy, a żadna fabryka nie upada z powodu na przykład dekoniunktury, lecz wyłącznie z przyczyn politycznych lub ciemnych machinacji, które i tak właścicielom przynoszą zyski.
Gdyby ktoś chciał mu powiedzieć, że właściciele i załoga, oprócz naturalnego konfliktu o płace, muszą pamiętać o tym, iż jadą na jednym wózku i muszą wspólnie dbać o rentowność firmy – Janusz Śniadek zareagowałby albo głębokim oburzeniem, albo szczerym śmiechem. A pewnie jednym i drugim.
Nie ma się też co specjalnie dziwić słowom Śniadka, że „Nie ma innej drogi wychodzenia z kryzysu i rozwoju Polski, jak stawianie na przemysł.” Pierwsza „Solidarność” była ruchem zdominowanym przez wielkoprzemysłową klasę robotniczą i prawie wszyscy z tych działaczy, którzy zaczynali w 1980 roku, do dzisiaj tęsknią za 40-tysięczną Hutą im. Lenina. Należy więc w dużym stopniu zrozumieć ciągoty Śniadka do „odbudowania przemysłu”.
Śniadek jednak poszedł na całość: „W Polsce musimy myśleć o odbudowie przemysłu po rządach PO, prawie tak, jak po II wojnie światowej.”
Na początku transformacji takie teksty rzucali postkomuniści, a chwilę później Andrzej Lepper. Samoobrona przestała się liczyć na scenie politycznej, a postkomuniści od dawna są prorynkowi. Za to PiS brnie coraz bardziej w retorykę, której wstydziłby się nie tylko Leszek Miller, ale nawet Albin Siwak. Janusz Śniadek właśnie zatknął chorągiewkę na kolejnym szczycie głupoty.
Jerzy Skoczylas
Inne tematy w dziale Polityka