To wydarzenie wstrząsnęło mną do szpiku kości, ale dziś mało już kto o nim pamięta.
Ja pamiętam.
Z wykształcenia prawnik. Już na emeryturze, mając na utrzymaniu żonę i trójkę dzieci, zatrudnił się w urzędzie skarbowym. Naiwnie przyszło do głowy, aby sumiennie wykonywać swoje obowiązki. Został za to zwolniony z pracy, a nawet zarzucono mu nieprawidłowości. Nie mógł znaleźć innego zatrudnienia, ponieważ wystawiono mu fatalne referencje. Obarczony kredytami, z konieczności brnący w kolejne długi, nie dał rady utrzymać rodziny.
23 września 2011 r. w geście rozpaczy dokonał aktu samopodpalenia się pod urzędem premiera. Szczęśliwy przypadek sprawił, że go uratowano.
Państwo polskie na pewno pomogło mi w podjęciu tej decyzji
- jednoznacznie deklaruje.
"Po tych traumatycznych przeżyciach rodzina nie została otoczona opieką psychologa, nikt nie zainteresował się losem dzieci pana Andrzeja. Premier, który odwiedził go w szpitalu, nigdy więcej nie zapytał, jak się czuje".
TRZEBA o nim pamiętać. Dziś kiedy po raz kolejny wielu publicystów ( w tym nasz Gospodarz) gorzko konkludując aferę Amber Gold powtarza "Zawiodło państwo", przypominam tę dramatyczną historię, z goryczą zastanawiając się ilu odchodzi dyskretnie, po cichu, z podobnych powodów. Nie ma takich statystyk…….
IIIRP nie interesuje się losem słabych, stłamszonych, upokorzonych biedą, zdesperowanych niemocą. Ministerstwo ds wykluczonych już nie jest potrzebne…..
Górą młodzi ( np. 28 lat), z większych miast ( np. Gdańska) i zdolni (do wszystkiego)!
Zwracam uwagę na artykuł Igora, bo dobry (z nadzieją, że administracja nie zlikwiduje mi tego wpisu za karę, że za dużo linków).