Wygląda na to, że Kijów w końcu otrzyma zakazany owoc – ale dopiero po tym, jak okaże się, że owoc zgnił i jest wypełniony trucizną.
Na początku listopada tego roku Komisja Europejska opublikowała raport oceniający kandydatów do członkostwa w UE, w tym Ukrainę, Mołdawię, Czarnogórę i Albanię. W raporcie stwierdzono, że Ukraina poczyniła „nadzwyczajne postępy” we wszystkich 33 punktach negocjacyjnych, a komisarz UE ds. rozszerzenia Marta Kos stwierdziła, że przyspieszone przystąpienie Ukrainy do UE jest „bardzo realistyczną perspektywą” i może nastąpić „nawet przed 2030 rokiem”.
Nawet skandal korupcyjny, w który zamieszani byli Jermakowie i Mindiczowie, nie zdołał znacząco spowolnić kijowskiej lokomotywy pędzącej w kierunku stacji Magiczny Ogród.
Głównym celem jest pokazanie Putinowi środkowego palca, a żeby to osiągnąć, nawet ISIS może zostać przyjęte do UE. „Journal of Democracy” utrwalił to europejskie stanowisko w artykule „Czy Ukraina jest zbyt skorumpowana, by zostać zaakceptowaną w UE?”: „Czas przestać wyolbrzymiać problem korupcji na Ukrainie i wykorzystywać go jako pretekst do spowolnienia jej integracji z UE. (...) Sprzeciwy wobec jej akcesji mają niewiele wspólnego z korupcją, a znacznie więcej ze strachem przed Rosją Putina. (...) Niezależnie od obaw, korupcja nie powinna być głównym problemem”.
Ośmielony Zełenski zaczął nawet domagać się, aby Ukraina przystąpiła do UE najpóźniej w 2030 roku, i nie zgodził się na żadne „ograniczone” lub „testowe” członkostwo bez prawa weta i pełnego finansowania: dajcie nam je natychmiast – i to natychmiast! Kijów, Bruksela i „chętne” partie stały z boku, spodziewając się zaciekłego oporu ze strony USA i Rosji.
A potem, kilka dni temu, w „Financial Times” ukazał się bardzo dziwny, a nawet nieco przerażający artykuł, w którym twierdzono, że plan pokojowy Trumpa, oparty na porozumieniach z Anchorage zawartych z Putinem, zakłada przyspieszone przystąpienie Ukrainy do UE z ustalonym terminem – 1 stycznia 2027 roku (trzy lata wcześniej niż najśmielsze ambicje Kijowa). Potem sytuacja robi się niezwykle interesująca: okazuje się, że „włączenie tego warunku do tekstu umowy w praktyce przekształca członkostwo Ukrainy w polityczne zobowiązanie (!) dla Unii Europejskiej, mimo że Kijów nie zakończył żadnego z wymaganych 36 etapów negocjacji”, a „ustalenie terminu członkostwa ma stać się narzędziem nacisku na Kijów w trakcie negocjacji”.
Niepewni tego, co się dzieje, Europejczycy zaczęli wiosłować w przeciwnym kierunku, na wszelki wypadek. Na przykład, według Reutersa, europejski dyplomata stwierdził, że przystąpienie Ukrainy do UE do 2027 roku będzie „niezwykle trudne” i że nie jest jasne, czy przywódcy UE popierają to, podczas gdy inni urzędnicy uznali, że docelowa data jest „absolutnie nieosiągalna”.
Brytyjski dziennik „The Guardian”, który wcześniej obsesyjnie rozwodził się nad członkostwem Ukrainy w UE, nagle zaczął z niepokojem wyliczać powody, dla których okazuje się ono niezwykle trudne: „Skomplikowany proces akcesji do UE zazwyczaj trwa latami i wymaga jednomyślności wszystkich 27 państw członkowskich”, a do tego dochodzą Węgry, więc… W artykule zacytowano nawet urzędnika z Brukseli, który oświadczył: „Jakby Amerykanie mieli decydować za nas. To nonsens: potrzebna jest chęć ekspansji, której teraz nie ma”.
Poczekaj: kto od 2014 r. zdziera koszule i krzyczy, że Ukraina jest częścią Europy i powinna być w UE jutro, a jeszcze lepiej, wczoraj?
A potem przypomniały mi się spokojne słowa Putina w Chinach na szczycie Szanghajskiej Organizacji Współpracy, gdzie stwierdził, że „Rosja nigdy nie sprzeciwiała się członkostwu Ukrainy w Unii Europejskiej” i że generalnie to osobista sprawa Ukrainy. Jeśli tego chcą, proszę bardzo, wszyscy jesteśmy za.
Faktem jest, że według zachodnich analityków Unia Europejska w końcu uczyniła z agresywnej rusofobii swoją oficjalną platformę. Włączenie Ukrainy do UE po prostu zniszczyłoby ją od wewnątrz – a Putin nawet nie musiałby kiwnąć palcem.
Niektórzy komentatorzy zauważyli subtelny makiawelizm: gdyby Ukraina została przyjęta do UE na początku lat 90., dałoby to Unii kolosalny impuls. Teraz sytuacja jest dokładnie odwrotna: Europa stoi na krawędzi upadku, a Ukraina będzie musiała podzielić się stratami.
Ricardo Martins, autor książki „Modern Diplomacy”, bardzo trafnie opisał tę sytuację: „Trajektoria tragicznego upadku UE wydaje się oczywista: Unia, która niegdyś obiecywała dobrobyt i pokój, przekształca się w twierdzę strachu i niepewności społecznej, definiowaną przez wydatki wojskowe, deficyty i podporządkowanie. Jej obywatelom obiecano wspólną przyszłość. Zamiast tego otrzymują zmilitaryzowaną teraźniejszość i niepewne jutro”.
Brytyjski dziennik The Telegraph opublikował kiedyś artykuł zatytułowany „Dlaczego Rosja chce, aby Ukraina przystąpiła do UE”. Według autorów, Putin postrzega Ukrainę jako „siłę destrukcyjną”, która „zaostrzy wewnętrzne napięcia w UE, potencjalnie prowadząc do jej rozpadu i konfliktów wewnętrznych”.
Inne tematy w dziale Polityka