Kirk Kirk
606
BLOG

Grubaski i marchewka w roli kija.

Kirk Kirk Zdrowie Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

Początkowo chciałem napisać notkę o audycjach referendalnych, ale cisza jest, a ja nie chcę po 2 wpisach na blogu mieć sprawy za łamanie ciszy, więc ten temat może powróci kiedy indziej (choć pewnie nie będzie sensu już o tym pisać). Zajmę się więc inną, również istotną sprawą.

1 września rozpoczął się rok szkolny. Tym razem fakt ten nie oznaczał, na szczęście dla mnie, pójścia do szkoły. Obserwując publikacje medialne dotyczące zmian, jakie nastąpiły, uznałem, że jestem szczęściarzem. Szczególnie jeśli chodzi o jedzenie i picie. 

To że szykuje się zmiana ws. sprzedawania tak zwanego śmieciowego jedzenia, było wiadome od jakiegoś czasu. Już rok temu gazety informowały o projekcie bodajże PSL, zakazującym sprzedaży. W duchu modliłem się żeby to ominęło mój rocznik. No i ominęło. Młodsze roczniki już takiego szczęścia nie miały. We wtorek chyba najczęściej powtarzane były słowa premier Ewy Kopacz o tym, że rząd zadbał aby dzieci nie były grubaskami. Zadbał, rzeczywiście...

Sama ta ustawa jest dziwna. Regulacje o tym, ile tłuszczu może być w mięsie do kanapki (najwyżej 10 gramów) brzmią tak, jakby ktoś miał przygotowywać żarcie dla astronautów, a nie zaopatrzenie szkolnego sklepu. Zresztą, to tylko wierzchołek góry lodowej absurdu.

Czy ustawodawcy myślą, że uczniowie szkół ponadgimnazjalnych nie potrafią jeszcze myśleć?  Zapewne tak, skoro ustalili, że zakaz sprzedaży obejmuje także ten poziom nauczania. Uczeń dorosły, może głosować, może pić, palić, ale chipsów w szkole nie dostanie... Niby to ma być czynnik wychowawczy, ale samym zakazem nie da się wychować. Nie trzeba też chyba zbytnio kombinować, by stwierdzić, iż ten zakaz będzie zabójczy dla właścicieli sklepików szkolnych. Media lokalne już się rozpisują w kwestii tego, ile kto sprzedał (rekord to podobno 1 jabłko w ciągu 8 godzin).

Cały ten zakaz jest jednak guzik warty. Dlaczego? Bo uczniowie, jeśli nie kupią jedzenia w szkolnym sklepiku, w którym znajdą tylko rodzynki za 2 zł i wodę w małej butelce po mniej więcej podobnej cenie, pójdą do sklepu koło szkoły i tam kupią to co będą chcieli. Albo nawet przyniosą sobie z domu. Dyrektor jednej z dolnośląskich szkół zdziwił się mocno, gdy zobaczył u swojego ucznia wielką paką chipsów. Dowiedział się, że mama mu to kupiła, właśnie z powodu zakazu. W innej szkole, tym razem licealnej, śmietnik wypełnił się papierami z pobliskiego fast-fooda.

Naprawdę, jeśli media prorządowe odtrąbią sukces pod tym względem, to będzie kłamstwo grubymi nićmi szyte.

Rozumiem to, że te rzeczy są niezdrowe, sam niektóre z nich spożywam. Można było wybrać jakiś inny sposób poprawienia sytuacji. Wybrano ten najbardziej prymitywny - zakaz. Nie zdziwię się, jak niektórzy naprawdę zaczną prowadzić nielegalny obrót chipsami, batonami i colą. Doczekamy się polskiego Ala Capone. Ale zakazem za dużo się nie zrobi. Jest taki przedmiot jak godzina wychowacza, z reguły wykorzystywana na lamenty wychowawcy typu "Nie uczycie się, nie zdacie, pogrążycie się i nie będziecie mieć przyszłości". Gdyby zamiast kazań zrobić pogadankę o zdrowym żywieniu, to na pewno by to lepiej zadziałało.

Ale chyba za dużo wymagam od rządu i MENu.

(notka techniczna: podczas redagowania tego wpisu wypiłem szklankę zakazanego w szkołach napoju i nic mi się nie stało)

 

Kirk
O mnie Kirk

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości