Nietypowa notka, bo o sztuce i filozofii... ale zahaczająca o całość spraw.
Najtrudniej jest ocenić siebie. Najtrudniej, gdyż wtedy jesteśmy sędzią we własnej sprawie i albo ocenimy siebie nazbyt optymistycznie (co cechuje ludzi aroganckich), albo nazbyt pesymistycznie (ludzie przesadnie skromni lub zakompleksieni), toteż prawdziwego mędrca można poznać po tym, jaki rezonans w jego otoczeniu budzi jego samoocena.
Indywidualny rachunek sumienia jednak blednie przy tym grupowym. Jak nazwiemy naszą epokę, w której żyjemy? Jak nazwiemy dominujące myśli filozoficzne, jak nazwiemy właśnie panujący nam styl w sztuce?
O dziwo patrząc na historię, nie mamy tak dużych problemów z nazwaniem tego, co już było. Być może to właśnie dopiero potomni zadecydują o tym, jaką plakietkę nam przypiąć. Ostatnimi takimi prądami w sztuce, które miały jasne i wyraźne cechy były: kubizm, surrealizm i pop-art, przy czym ostatni jest kwestią bardzo sporną. Bardziej skłaniałbym się ku popularnemu w krajach anglosaskich w latach 60. hiperrealizmowi, którego pop-art mógłby być podgatunkiem. Zresztą, oba prądy odznaczają się uwypukloną groteską i psychologiczną dekonstrukcją przedstawianych obiektów, postaci, a nawet odbioru widza. I to jest właśnie to, co... nie uprzedzajmy wypadków.
Nie jestem żadnym badaczem sztuki, nawet nie amatorem, lecz jestem na tyle obyty, że potrafię rozróżnić obraz impresjonisty od obrazu kubisty czy surrealisty, style mieszane powyższych też nie sprawiają mi po namyśle większych problemów. Kiedy jednak widzę "arcydzieło" sztuki nowoczesnej, takiej jak to w jednym z przejść między wieżowcami niedaleko Potsdamer Platz w Berlinie: staromodny rower wbity w mały basen. Doprawdy, Berlin słynie zresztą ze swojego smaku: To tutaj jeden "artysta" odsłonił swoją pracę, na którą składało się trzysta napełnionych wiader i jeden szyld z napisem "galeria nad wodą". Ostatnio i Polska odznaczyła się wysypem "zielonej sztuki", choćby wspomnieć Obóz w Oświęcimiu w wersji lego, tudzież powieszone genitalia na krzyżu z lecącym w tle filmie o kulturystyce.
Szczerze, nie potrafię tego ogarnąć swoim nawet nie amatorskim umysłem. Jedyne, co łączy wszystkie powyższe "dzieła", to fakt, że stoję przed nimi z mieszanką skrzywienia i pogardy. Pewnie jakiś znawca od razu wykrzyknie tryumfalnie: "Widzisz, masz zagwozdkę i o to chodzi!". Nie, nie mam zagwozdki. Nie widzę w tych dziełach sensu. Jedyna kwestia, nad którą się zastanawiam, jest następująca: "Po cholerę robić takie kretyństwo i czy ludzie naprawdę chcą to oglądać?".
Te "prace" wyżęte są z logiki, racjonalności i sense de'l atre. Widać w tym zabieg celowy zresztą, widać w tym cień ostatnich nazwanych przez ludzi stylów w sztuce. Widać irracjonalność sztuki surrealistycznej (przepraszam za masło maślane), widać dekonstrukcję typową dla hiperrealizmu. Nawet kubizm widać, gdyż malowane i odrealnione bryły zamieniono na te po dwakroć realne. Całość ma stawać w gardle widzom i krytykom, wychodzić poza wymiar dotychczas określony. Często "artyści" "sztuki nowoczesnej" próbują osiągnąć to szokując lub zaskakując odbiorcę.
Większość "artystów" stosuje także metodę kompletnego pomieszania stylów, konwencji, a nawet techniki. Totalny chaos i zagmatwanie mają tą część modernartów wynieść na wyższy deliryczny poziom, co jest wyraźnym przegięciem w drugą mańkę.
Jest jedna nazwa, która znakomicie oddałaby ducha tej sztuki. Ba! Znakomicie oddałaby ducha naszych czasów, podczas gdy odwracamy się od religii, wolności, hierarchii wartości. Zamiast religii - nihilistyczny ateizm, zamiast wolności gospodarczej - przewidywalność w bezpieczeństwie jutra, zamiast hierarchii wartości wszechobecny relatywizm i przekonanie, że każdy jest dobry, jaki jest z natury.
Tą epokę, zmiatającą wszystko na swojej drodze - religie, tradycje, pojęcia ukonstytuowane czasem (jak małżeństwo będące związkiem kobiety i mężczyzny), prądy myślowe, a nawet wiele wartości (jak to, że idea może być ważniejsza od człowieka, bo ten chciał kiedyś poświęcić się pierwszej), nierówności społeczne będące odwzorowaniem tego, że ludzie różnią się pod względem wydajności, taka epoka ma tylko jedną godną nazwę: dekonstruktywizm. W architekturze funkcjonuje już taki termin, w filozofii zresztą też, lecz ma inne znaczenie, znacznie zawężone. Tymczasem ten ogólny brak poszanowania dla reguł, zasad, meta-znaczeń, a także szacunku dla przeszłości i spójności świata, obliczony na najtańsze uczucie "zagwozdki", jest czymś, co zaskakująco pasuje do całej sztuki nowoczesnej.
Warto zauważyć, jak ważną rolę w krystalizacji dekonstruktywizmu odgrywa Internet, którego rozmaite portale, w tym społecznościowe, zdają się gromadzić wszystko, co do tej pory wytworzyła ludzkość (z naciskiem na ostatnie 100 lat), by niejako konstytuując ich kunszt, strącić w wieczne archiwa. Coraz mniej jest nowych, zaskakujących i świeżych rzeczy, wobec czego Internet pokazuje nam, jak bardzo zużywamy to "duchowe paliwo", o którym pisali ordoliberałowie.
Koniec tej epoki będzie zapewne mocno nieciekawy (jakkolwiek nie rozumieć tego słowa), ale naprawdę interesującym zdaje się być pytanie, jaka będzie następna epoka?
PS No i mam nadzieję, że za 200 lat ktośna jakieś "osi czasu w sztuce" naniesie na okres 1950-2050 szyld pt. "dekonstruktywizm", a nie niekojarzące się z niczym i samodeaktualizującym się pojęciem "postmodernizm" :-)
K2
siedzącym na beczce prochu ładunkiem wybuchowym. wyrzutem sumienia skrzywionego świata. obrońcą patrymonium europejskiej cywilizacji. zagorzały przeciwnik Unii Europejskiej i zwolennik Europejskiego Obszaru Wolnego Rynku, który może funkcjonować bez jednego dodatkowego urzędu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura