Nie wyobrażam sobie, że były prezydent USA doradza Rosji ostrzejsze postępowanie z Ameryką, a cóż dopiero wtedy, gdy jego partia przegra wybory. Byłaby to śmierć nie tylko polityczna, lecz obywatelska takiego osobnika. Jego własna partia kazałaby mu się wynosić ze swoich szeregów. Bylby skończony w swoim kręgu zawodowym i towarzyskim. I nie pomogłyby mu żadne przeprosiny.
Nie wyobrażam sobie Chiraca czy Mitteranda, żeby doradzali Niemcom, czy komukolwiek, ostrzejszy kurs wobec swego kraju. Havel też nie zrobiłby czegoś takiego. Nawet kiedy ówczesny prezydent Czechoslowacji poddawał bezsilne państwo III Rzeszy w 1939 roku, to prosił Hitlera o opiekę nad swym krajem.
Są to jednak czysto hipotetyczne sytuacje. Nikomu nie przeszłyby przez gardło takie słowa, jakie powiedział Kwaśniewski w wywiadzie dla "Vanity Fair". Każdy miałby po prostu blokadę, odruch wymiotny, na samą myśl o takiej deklaracji. To kwestia instynktu. Głowa państwa ma instynkt samozachowawczy niejako w imieniu swego kraju. Jeśli prezydent, nawet były, nie ma takiego instynktu, to znaczy że nie można na nim polegać w ciężkich sytuacjach międzynarodowych. Nawet Gomułka miał ten instynkt, kiedy postawił się Chruszczowowi w 1956 roku i zapobiegł interwencji sowieckiej. A co Kwaśniewskiemu podpowiedziałby instynkt w takiej sytuacji?
Przeprosiny Kwaśniewskiego nie mają żadnego znaczenia. Jest skończony jako polski polityk. Oczywście może nadal brać udział w tutejszym życiu politycznym, ale nie nadaje się na wyraziciela polskiej racji stanu, ani na "twarz" żadnej polskiej partii. Chyba, że chodziłoby o agenturę jednego z ościennych mocarstw.
W TVP Kultura występuję w talk show o ideach "Tanie Dranie: Kłopotowski/Moroz komentują świat. Poniedziałki ok. 22.00
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka