Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
196
BLOG

Czytelnik kontra trzytelnik

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

W tym roku przeczytałem równo pięćdziesiąt książek. Do końca roku może jeszcze uda mi się przeczytać jedną lub dwie dodatkowo. Co to znaczy? Dokładnie nic poza tym, że przeczytałem w tym roku pięćdziesiąt (a może 52) książek.

Trochę zgryźliwie nawiązuję w ten sposób do panoszącego się gdzieniegdzie zwyczaju na „ściganie się na czytanie” albo na irytujące deklaracje w rodzaju „w tym roku przeczytam 52 książki”, co miałoby odpowiadać jednej tygodniowo. Zupełnej irytacji dostaję, gdy czytam sprawozdania miesięczne „w listopadzie przeczytałam 3658 stron”.

Wszystko to świadczy o jakimś wypaczonym postrzeganiu zjawiska pt. czytanie książek. Nie chcę oceniać w tej chwili poszczególnych osób, które takie „rywalizacje” proponują albo takich, którzy w ich uczestniczą, ale generalnie nie mam poważania dla takich nawyków.

To „sportowe czytanie” jest kolejnym elementem szerszego zjawiska nie szanowania książek i czytelnictwa. Czytelnictwo książek już dawno przestało być cnotą i przedmiotem szacunku. Żaden z polityków nie obnosi się z tym, że czyta, bo boi się zarzutu, że alienuje się od swoich wyborców, rynek księgarski notorycznie boryka się z niezrozumieniem i ciągle musi walczyć o swoją pozycję, a ci, co dają się pokazać w trakcie połączeń internetowych na tle swoich domowych biblioteczek są traktowani jak staroświeccy szpanerzy. Biblioteki stają się centrami kultury (pół biedy, jeśli to gwarancja zachowania profilu czytelniczego), księgarnie w wielu miejscowościach to sklep papierniczy, a widok czytającego na wolnym powietrzu to jak ujrzenie Elvisa Presleya.

Paradoksem – nie wiem przez kogo wymyślonym – jest uznanie albumów fotograficznych za „książki czytane”; podobno to dotyczy też … instrukcji do sprzętów AGD. Mole książkowe nie są dobrymi kolegami lub koleżankami, poza paroma wyjątkami nie ma książkowych lub filmowych bohaterów, którzy byliby księgarzami lub bibliotekarzami.

A jeszcze, na domiar złego, są tacy którzy wieszczą upadek tradycyjnie papierowej książki na rzecz e-booków i czytników (nie wiem czy to nie to samo). Rzadko kiedy modelki na swych instagramowych profilach dają się sfotografować na tle ścianki z książkami lub z książką w ręku – tu dominują baseny, drinki, owoce morza, ewentualnie plaże i hotelowe halle.

Generalnie rzecz ujmując takie pojęcia jak „książka”, „literatura”, „czytanie” odchodzą do lamusa, a złośliwi twierdzą, że słowo „czytelnik” już wkrótce zostanie przemianowane na „trzytelnik”, co miałoby oznaczać, że przeciętny Polak (co za skandaliczne określenie, przecież żaden Polak nie jest przeciętny!) czyta trzy książki rocznie, co też jest nieprawdą, bo przeciętny (przepraszam) czyta między jedną a 1,4.

Mam świadomość tego, że wybijam się ponad mniej więcej czterdziestu przeciętnych (przepraszam) Polaków, a średnią krajową przeskakuję jakoś w połowie stycznia; wiem, że rozpoczynając swoje noworoczne czytanie jakieś kilkadziesiąt minut po północy 1 stycznia uchodzę za trzaśniętego dziwaka. A gdy jeden ze swoich tekstów o książkach zilustrowałem fragmentem mojej biblioteczki, ta została skwitowana jako „zbieranina”.

Może jest tak – nie wiem, ja tego nie słyszałem, acz nabieram poważnych podejrzeń – że czytający jest uznawany za bezproduktywnego, pisarz za lekkoducha, a pisanie książek (poza paroma wyjątkami) za coś, co „nie daje chleba”. Może jest wyrzutem na wyjałowionym przez brak nawyku czytania sumieniu narodu?

„Ludzie książek” nie mieli łatwo za PRL albo jako wrogowie systemu, albo jako pogardzane jego sługusy; łatwo nie mają za kapitalizmu, bo nie można na stałe wpisać ich w system tabelek, podsumowań, wykresów i poważnych analiz ekonomicznych, a książki – jeśli już – są uznane jedynie za towar.

Upadek czytelnictwa to widoczny efekt kryzysu edukacji. Nie będę się wypowiadał na ten temat, bo nie jestem politykiem i nie muszę mówić o wszystkim, nawet o tym, na czym się nie znam, ale mam takie przeczucie, że spadek poziomu edukacji skutkuje spadkiem czytelnictwa.

Tak, znam tezę, że upadek czytelnictwa jest również efektem pogłębiającego się kryzysu ekonomicznego wielu polskich rodzin, których nie stać na nowe książki….

Ale jakoś nie wierzę w te wszystkie antyczytelnicze zaklęcia, bo – jadąc od końca - dzieci z mniej zamożnych rodzin mają nawyk korzystania z zasobów bibliotecznych, czytelnictwo książek to jeden z filarów dobrej edukacji, poważne zajęcie wielu poważnych ludzi i poważna gałąź gospodarki, bibliotekarze to (powinni być) strażnicy naszej wrażliwości i przewodnicy wybijania się ponadprzeciętność, a w wielu krajach Zachodu czytanie jest uznane za coś szanowanego – tam politycy (łącznie z prezydentami USA, no, może poza ostatnim) szczycą się przeczytanymi książkami, ogłaszając co i dlaczego przeczytali, a po zakończonych kadencjach zakładają biblioteki swojego imienia.

Co tam Zachód! Czesi nas wyprzedzili w czytaniu książek!

Czy jest zatem rozsądne - powrócę na chwilę na początek – bym nadal drwił z „czytania na wyścigi”? Odpowiem na to pytaniem: czy komukolwiek takie „wyścigowe czytanie” cokolwiek kiedykolwiek dało? Czy stało się przełomem w jego życiu albo chociaż małym początkiem czegoś nowego?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura