W klasie - nazwijmy ją "naszą klasą" - było kilku kolegów. Wśród nich Michaś. Kolegowali się od dłuższego czasu. Michaś, choć grubiutki, był lubiany. Często zapraszał na imprezy, był towarzyski i koleżeński - często pomagał innym w nauce. Choć zdarzały się spory i nawet kłótnie, Michaś był i lubiany. Jednak byli w klasie i tacy, którzy Michasia nie lubili, bo denerwowało ich to, że czasami się wyrywa do przodu, nie bacząc na innych.
W sąsiedniej klasie, z którą to "nasza klasa" konkurowała na wszystko - w wynikach nauki, osiągnięciach sportowych, czy w aktywności pozaszkolnej - byli tacy, którzy Michasia nie lubili szczególnie - a to, że gruby, a to, że nie te zainteresowania, a to że nie ich kolega.
Zdarzył się dzień, kiedy klasy zmierzyły się w konkursie wiedzy biologicznej. Konkurs był wyrównany, chłopacy popisywali się swoją wiedzą, każdy z osobna. Wynik był porównywalny. Aż trafiło na Michasia, który nie miał dobrego dnia. Dzień wcześniej koledzy z "naszej klasy" się lekko pokłócili i gdy Michaś wystąpił, nie wsparli go swoją wiedzą. Koledzy z sąsiedniej klasy wystawili w tym samym czasie Mikołaja, ktory konkurencję wygrał. Michaś wypadł najgorzej, wręcz odpadł, a "nasza klasa" przegrała cały konkurs.
W ten obrazowy, choć może niespecjalnie trafny sposób próbuję skomentować całą tę nawałnicę medialną, jaka w Polsce przetoczyła się nad głową Michała Kamińskiego, europosła PiS, który kandydował na wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego, a który został wygryziony przez brytyjskiego konserwatystę Edwarda McMillana-Scotta.
Słowo "wygryziony" jest chyba najbardziej zasadne, gdyż otoczka, jaka temu towarzyszyła pozwala ocenić, iż ów gentelman zerwał się z postronka i chamsko przywołując kompletnie bzdetne argumenty o antysemityźmie Kamińskiego wskoczył na jego miejsce.
Nie będę komentował zupełnie niehonorowego zachowania posła Edwarda - zachował się jak się zachował: jak dzieciak w piaskownicy. Dziwi mnie natomiast reakcja polskich komentatorów. Z nieskrywaną satysfakcją prezentowali tę kłopotliwą dla nowej frakcji w europarlemencie sytuację.
Rozumiem, że wreszcie, przyoblekając się w europejskie szaty, niechętni albo wręcz nienawistni PiSowi dziennikarze mogli przyganić Kamińskiemu jego niewłaściwe (czytaj: PiSowskie) pochodzenie; mogli raz jeszcze mu przyłożyć za wizytę u Augusta Pinocheta; mogli raz jeszcze dołożyć za "skandaliczne" wypowiedzi o Jedwabnem - krótko mówiąc: mogli się zemścić.
Problem z tym, że ci polscy komentatorzy nie zauważyli, że oto Polska nie będzie miała dwóch rodaków w prezydium europarlamentu, choć rozumiem, że Jerzy Buzek syci ich całkowicie. Jednak warto pamiętać o tym, że skoro Parlament Europejski jest forum walki o prawa narodowe i krajowe, to obecność DWÓCH Polaków za jego sterami byłaby ułatwieniem.
Jeśli dołożyć do tego fakt, że współpracę na rzecz dobra naszego kraju mogli prowadzić politycy ostro konkurujących na scenie krajowej formacji - PO i PiS, to radość z tytułu kłopotów Kamińskiego uważam za dziecinadę. Przynajmniej.
Kamińskiego znam osobiście i wiem, że zarzuty antysemickiej postawy to kiepski żart i bezdenna głupota. Dzieciuch Edward McMillan-Scott zawiązał mentalną koalicję z rodzimymi dzieciuchami - i wyszło co wyszło: "nasza klasa" w tym wyścigu przegrała.
Inne tematy w dziale Polityka