Spory toczone na łonie Kościoła katolickiego od pewnego czasu nie są moimi sporami, jednak trudno przechodzić obojętnie koło spraw, które opisywane w prasie i omawiane w mediach, siłą rzeczy zwracają uwagę wszystkich - katolików, jak i nie-katolików.
Jednym z takich sporów obecnie toczonych w przestrzeni publicznej jest kwestia celibatu. Radykalni przeciwnicy Kościoła ukuli wręcz "naukową" tezę, że celibat jest przyczyną, a przynajmniej dominującym powodem pedofilii na łonie Kościoła. I głoszą, że odsetek pedofilów w Kościele spadłby radykalnie, gdyby celibat został zniesiony. Kompletna bzdura.
Nie od dziś wiadomo, że pedofilia nie ma barwy politycznej, ani religijnej. Młodocianych gwałcą i księża, ale i świeccy. Pedofilami mogą być i reprezentanci lewicy, ale i prawicy. Problem pedofilii występuje w zakonach, szkołach, w zakładach pracy, biurach - można rzec: wszędzie. Daleki jestem od tego, by uogólniać i mówić, że jest to problem wszystkich. Daleki jestem też od tego, by Kościół (i do tego katolicki) wskazywać jako wyłączne środowisko pedofilii.
Oczywiście niepokojące jest zachowanie hierarchów i próby ukrywania tego zjawiska przed opinią publiczną - nad czym boleją też katoliccy publicyści - ale nie dajmy się zwariować: pedofilia nie ma znaku katolickiego.
Śmieszą mnie te wszystkie pseudonaukowe dywagacje próbujące "udowodnić" tę "prawidłowość", bowiem na każdą z nich możnaby znaleźć równie mądrą kontrtezę. Śmieszą mnie teolodzy, którzy "przypominają", że celibat to nie dogmat, a jedenastowieczne prawo zapisane przez biskupów i papieża. Chciałoby się powiedzieć: i co z tego? Jest to pewien porządek ustanowiony przez ojców Kościoła, który całkiem udanie obronił się przez setki lat.
Śmieszą mnie księża, którzy uznali, że jest to idealny moment na zniesienie celibatu. Robią to zapewne ci, którzy oburzają się na zarzuty wobec Kościoła o pedofilię. Jeśli więc udałoby im się - w co wątpię - tego teraz dokonać, to niechcący przyznaliby, że pedoflia jest jednak problemem katolickim. A jest to, jak wiadomo, nonsens.
Śmieszą mnie ci publicyści, którzy w tonie sensacyjnym ogłaszają, że celibat zostanie zniesiony za 50 lat. Niby dlaczego dopiero wówczas, a nie za 5, albo 7 lat. Co takiego ma się wydarzyć za te 50 lat, że będzie możliwe zniesienie celibatu? Pseudonaukowe dywagacje obnażają głosicieli, jak i tych, którzy w nie wierzą.
Śmieszą mnie też biskupi, którzy w "trosce o Kościół" pochylają głowy nad problemem i uczestniczą w idiotycznej dyskusji nad zniesieniem celibatu. Kompletnie nie rozumiem dawnych księży, którzy celibatem, jako problemem teologicznym, próbują "wytłumaczyć" swoje wyjście z Kościoła. Odszedłeś gościu, to siedź cicho i zajmuj się swoim życiem - i nic ci do tego, co się dzieje w twojej dawnej formacji duchowej.
Śmieszą mnie politycy, którzy z równą "troską" zabiegają o zniesienie celibatu wespół z liberalnymi kapłanami i teologami - rozumiem, że próbują w ten sposób odciągnąć uwagę opinii publicznej od swoich problemów.
Tylko dlaczego w to wszystko dają się wciągnąć przeciętni czytelnicy gazet i słuchacze wiadomości telewizyjnych i radiowych? Naprawdę nie ma ciekawszych tematów?
Inne tematy w dziale Polityka