Lubię czytać teksty Jacka Dehnela. Bardzo. Zorientowałem się, że z niecierpliwością oczekuję na jego felietony publikowane w ramach Kawiarni Literackiej Polityki.
Niezwykłe opisywanie zwykłych i niezwykłych miejsc, zwykłych i niezwykłych ludzi, kolorowe obrazy nawet bezbarwnej rzeczywistości tworzą niezwykłą całość i dzięki temu Jacek Dehnel stał się jednym z ciekawszych pisarzy i poetów młodego (?) pokolenia.
Przyznam, że jego publicystykę (którą bardziej znam) poznałem w miarę niedawno. Wcześniej jej nie znałem, bo byłem – przyznaję to otwarcie – ograniczony pewnymi stereotypami, budowanymi przez środowisko, w którym się obracałem kilkanaście lat. Był on uznawany za homoseksualnego grafomana, którego czytać w ogóle nie warto.
Życie wielu środowisk i ludzi w zamkniętych ścianach budowanych przez siebie światów budzi poczucie swojej nieomylności i wyjątkowości. Nie dopuszcza się wówczas istnienie innych tak samo mądrych ludzi, innych tak samo atrakcyjnych środowisk. Takie nastawienie – stereotypowego postrzegania świata – spowodowało, że krytykowałem ludzi, poglądy, wydarzenia i środowiska, których … nie znałem.
Tak właśnie wyglądała moja „ocena” twórczości Jacka Dehnela. Podobnież przez długi czas nie sięgałem po Newsweeka, uznając, że to publicystyka demoliberalna, wręcz lewacka, przeciwna Kościołowi i tradycji chrześcijańskiej. Musiał u mnie nastąpić wstrząs ideowy, bym porzucił takie myślenie. Dzisiaj Newsweek to jedna z podstawowych lektur.
Z tej samej przyczyny – stereotypów – rysowałem sobie fałszywy obraz festiwali jarocińskich. Do czasu. Gdy tam w końcu pojechałem odkryłem inną Polskę. Polskę ludzi otwartych, serdecznych, życzliwych. Polskę ludzi spoza głównego nurtu społecznego, ale w żadnej mierze nie mniej ciekawych.
Żyłem w świecie, który anarchistów z poznańskiego Rozbratu określał mianem najgorszego lewactwa (w sensie: gorszych ludzi), z którym nie ma co rozmawiać. Przypadek (wspólna walka o ochronę otuliny jednego z poznańskich parków przed zabudową) spowodował, że poznałem (choć lepiej byłoby to określić: poznaję) ludzi o niezwykłych poglądach, sytuowanych poza głównym mieszczańskim kręgiem poznańskiego społeczeństwa, ale których jednak warto wysłuchać i porozmawiać. I poznać całkiem inny świat idei i poglądów.
Świat stereotypów tworzył u mnie podział na prawicę mądrych i lewicę głupich. Okazało się bardzo szybko, że gnojki i prostaki są tam i tam i nie zależy to od etykiety politycznej, ale od ludzi.
Stereotypy tworzone dziś przez niektóre środowiska budują wysokie niedostępne wieże. Mieszkańców tych wież uczy się niechęci do innych, utwierdza się w przekonaniu o swojej wyjątkowości. Obudowani wysokimi ścianami i wyposażeni w swe „wyjątkowe” cechy żyją w światach zbudowanych na rodzaj Seksmisji – sztucznie zamkniętych i obwarowanych, choć pod tą skorupą istnieją inne światy, pełne słońca i pachnących łąk.
Najbardziej czytelnym przykładem więzień stereotypów są postawy ludzi „walczących krzyżem” w Warszawie. To najlepszy przykład okopania się na swoich pozycjach i walka z „niewiernymi”, gdzie każdy głos zmierzający w stronę kompromisu jest uznawany za zdradę. Przykład najprostszy, ale niekoniecznie najlepszy, bo dotyczy „onych”. I zwalnia od myślenia w tym momencie o sobie. „Oni” się biją, „my” nie mamy sobie nic do zarzucenia. Ale ile razy przełączamy program telewizyjny, gdy przemawia „pieprznięty Kaczyński”, ile razy szybko przekładamy strony gazet z artykułami „tego głupka Napieralskiego”; ile razy zdarzyło się nam powiedzieć „ z X. nie gadamy, to anarchista i wywrotowiec”…
Więzienia stereotypów budujemy my sami w różnych swych miejscach – w polityce, samorządzie, kulturze, wszędzie. I bardzo łatwo dajemy się w nich zamykać. Na własne życzenie stajemy się ślepymi więźniami stereotypów.
Inne tematy w dziale Polityka