Zupełnie nie dziwi mnie kolejny wyskok Eriki Steinbach, która kilka dni temu ogłosiła, że wojnę zainaugurowała Polska mobilizacją wojskową w marcu 1939r. Wpisuje się on w szereg innych fałszywych słów i gestów ze strony owej damy, jak i całego tego ponazistowskiego grona, jakim jest BdV.
Zresztą sama nazwa BdV:„Związek Wypędzonych” jest z gruntu rzeczy fałszywa, bo fałszywie sugeruje, że owo towarzystwo zostało wypędzone, a tymczasem gros przesiedleń ludności niemieckiej z końca wojny to decyzje samych Niemców, nakazujących swoim ziomkom ucieczkę w granice Rzeszy przed nacierającą Armią Czerwoną.
Tak jak kłamliwe są te ostatnie wypowiedzi pani Steinbach (choć nie ostatnie w ogóle), tak kłamliwa jest istota planowanego muzeum wypędzeń. Steinbach nie ukrywała, że chce z owych niemieckich „wypędzeń” zrobić naczelną treść owego ośrodka, a poza tym zrównać je z innymi masowymi przesiedleniami w Europie, Krótko mówiąc, porównując wszystkie te wydarzenia, chciała pokazać: Niemcy są takimi samymi ofiarami, jak Ormianie i inni poszkodowani.
Jeśli więc miało mnie coś zdziwić, to pozytywny odzew ze strony polskich władz na zaproszenie do udziału w pracach nad formułowaniem oferty programowej tego ośrodka. Od początku było bowiem wiadomo, w jaką stronę to wszystko pójdzie. Dziwiło mnie, że polscy urzędnicy i politycy bagatelizowali znaczenie muzeum, samego Związku Wypędzonych i Eriki Steinbach, wyjaśniając marginalne ich znaczenie. I to wbrew faktom. Muzeum wypędzeń zyskało poparcie centralnych władz państwa niemieckiego, na coroczne zloty ziomkostw wschodnich przybywała sama Angela Merkel, a Erika Steinbach zasiadała we władzach współrządzącej Niemcami CDU!!! To wszystko miało marginalne znaczenie ???
Nie łudźmy się, wyrzucenie Steinbach z władz CDU to żaden gest dobrej woli – to wyraz wyrachowania niemieckich władz. Okazuje się, że cała ta rewizjonistyczna gromada przeszkadza w poprawie stosunków z Polską (to akurat byłby dobry powód), a może po prostu to próba odwrócenia uwagi od rosnących neonazistowskich nastrojów w całym kraju, które udzielają się nawet najwyższym urzędnikom w państwie niemieckim (przypadek antyimigranckiej książki członka władz jednego z banków) ?
Od początku inicjatywa Związku i Eriki Steinbach – że tak powiem kolokwialnie – śmierdziała na odległość. Polskie władze, zamiast zignorować i stanowczo to skrytykować – wdały się w głupawe uzasadnianie polskiej tam obecności. Zresztą przypadek nieuwagi polskich polityków w sprawach polsko-niemieckich relacji to niestety dość powszechne zjawisko. Ostatnio, nie wiedzieć dlaczego, niemiecką kartkę do swoich wyborców rozesłał platforrmerski poseł Mirosław Sekuła. Nie, nie interesuje mnie, czy złamał tym ordynację wyborczą i nielegalnie rozpoczął przedwyborczą agitkę. Zasmuciło mnie, że owa widokówka prezentowała miejscowość Hindenburg. Wyjaśniam: to niemiecka nazwa … śląskiego Zabrza. Nazwa, która funkcjonowała według historyków zaledwie kilkanaście lat. Głupota? Cynizm? Oryginalność?
Rozumiem, że w czasach pokoju wszelkie uprzedzenia należy odkładać na bok. Jednak w relacjach polsko-niemieckich cały czas występuje lekkie napięcie – jasne, wywoływane przez polityków – które wymuszają niezwykłą roztropność i delikatność w eksperymentowaniu. Erika Steinbach robi antypolski cyrk z wyrachowania, poseł Sekuła chciał się popisać znajomością historii Zabrza. Cóż, nie wyszło …
Polityka historyczna, przypominająca prawdę o wydarzeniach sprzed lat jest jednak potrzebna. Nawet gdyby tylko dla polityków. Jednak po to, by nie popełniali takich błędów i umieli przeciwstawiać się kłamstwom innych.
Inne tematy w dziale Polityka