Jak się leży po wypadku w gipsie w domu, nagle zaczyna mieć się dużo czasu. Odrabia się wówczas zaległości gazetowe i telewizyjne. Czyta się prawie wszystko, co wpadnie w łapy i ogląda prawie wszystko, co wpadnie w oko.
Nie przeczuwałem, że w tym, czasie odrobię zaległości z zakresu polskiej polityki. Pomogły mi w tym gazety nawet sprzed kilku tygodni, dzięki czemu mogłem przypomnieć sobie tło wielu obecnie prowadzonych konfliktów. Ze spokojem mogłem to wszystko konfrontować ze współczesnymi migawkami telewizyjnymi i wypowiedziami polityków.
Wynika z nich wszystkich, że wojna polsko-polska – mimo wielu nadziei na jej zakończenie – trwa w najlepsze i niestety się potęguje. Żadna ze stron nie ma (prawie) żadnych hamulców i okłada przeciwników ostrymi komentarzami.
Gdy tak czytam te artykuły i słucham, co się mówi, dochodzę do – może błahego i już znanego – wniosku, że w całej tej politycznej nagonce jednego na drugiego chodzi o klasę. O to, kto i jak się wyraża o postawach ideowych swoich i swoich przeciwników.
Ilustracją tego, co chcę powiedzieć, są dla mnie dwa artykuły krytykujące Kościół – jeden pisany przez byłego księdza (Newsweek, 5.09.2010), drugi przez znanego filozofa (Wprost, 19.09.2010).
Tomasz Bartoś, były dominikanin, ostrej krytyce poddał sakrament spowiedzi, całkowicie kwestionując jego zasadność i idee. Przerysowując znacznie istotę pierwszej spowiedzi (dziecko dowiaduje się od normatywnego dla niego otoczenia, że jest brudne i złe) pisze m.in., że dla Kościoła – świadomie lub nie – jest to najskuteczniejsza, wymagająca najmniej nakładów forma utrzymania na całe życie aktywności religijnej wyznawców, którzy bez możliwości wyrażenia swojej woli zostaną uzależnieni od religii osadzonej na pierwotnym instynkcie – lęku. Jest to jedna z łagodniejszych opinii eks-zakonnika o Kościele.
O spowiedzi pisze dalej, że pierwsza spowiedź w tak wczesnym okresie życia jest okrutną przemocą rodziców i przedstawicieli Kościoła wobec bezbronnego dziecka. Jest rodzajem wulgarnego gwałtu na psychice osoby niezdolnej do obrony (podkreślenie moje – KM).
Bartoś ma łatwość w atakowaniu swojego byłego gniazda – Nie dajmy sobie wmówić, że oddając dzieci na wychowanie Kościołowi, oddajemy je w dobre ręce – głosi. Co słowo dalej, skala ataku jest większa. A że przekazanie Kościołowi roli nauczyciela moralności to uzurpacja, a żeksięża niekiedy bywają grupą bardziej zdemoralizowaną niż średnia w społeczeństwie. Przyznam, że nawet i mnie – człowieka będącego dzisiaj dalej od Kościoła niż jeszcze 3 lata temu – te słowa wprawiają w osłupienie.
Zupełnie inaczej sprzeciw wobec postaw Kościoła wygląda w wykonaniu prof. Marcina Króla, który pisze – nie bez racji – że Kościół w Polsce jest w fatalnym stanie duchowo-intelektualnym. Tłumaczy to kiepskim stanem uczelni katolickich, marnym przygotowaniem księży w seminariach, praktyczną rezygnacją z rozważań teologicznych oraz z zakresu filozofii religii oraz łatwym przekonaniem o sile ludowego katolicyzmu, co polegało m.in. na uproszczeniu Słowa Bożego do granic niepokojących.
Profesor pisze o podupadającej pozycji kapłanów, którzy nie rozumieją nauczania Jana Pawła II, na którego tak chętnie się powołują. Nie chodzi mi o brak recepcji, bo ciągle się powtarza słowa papieża, ale jej(encykliki„Fides et Ratio” – wyjaśnienie KM) niezrozumienie, bo w przypadku wspomnianej encykliki, w której papież na wysokim filozoficznym poziomie poszukuje równowagi między tendencjami do czystej wiary a potrzebnym, lecz nie w nadmiarze, racjonalizmem, polscy biskupi i księża postawili wyłącznie na fideizm, bojąc się rozumu jak diabeł święconej wody.
Dzisiaj atakowanie Kościoła i wszystkiego co kościelne jest niezwykle popularne. Pisałem już na tych łamach, że artykułów kwestionujących obecną rolę Kościoła, a nawet podważających katolickie prawdy wiary, w ostatnim czasie znacznie przybyło i cały czas pojawiają się nowe. I to w mediach kształtujących opinię publiczną w Polsce: Newsweeku, Polityce, Wproście, Przekroju, o innych, bardziej antyklerykalnych nie wspominając. Przy czym opinii na wzór prof. Króla jest znacznie mniej. Znacznie więcej pojawia się tekstów podobnych w formie i przesłaniu do tych, które głosi dr (?) Bartoś.
Nie dowierzam, jak mocnych słów trzeba używać, by zaistnieć wśród opinii publicznej. I jak brutalnych w gruncie rzeczy opinii trzeba używać, by przypodobać się czytelnikom i słuchaczom. Podobnie wygląda język polityki, bo od niego zacząłem. Można, w polityce trzeba wręcz, mieć inne poglądy od swoich oponentów, jednak warto pamiętać o klasie ich głoszenia. Bez zbędnej nienawiści i napinania mięśni. A tego, niestety, w tym co czytam i czego słucham mi brakuje. Język polityki, głośnej i ostrej konfrontacji, przechodzi do innych sfer. Mocnych słów zaczyna się używać nawet w dyskusjach o kulturze, sprawach społecznych. Ostry konfrontacyjny język przeszedł do dyskusji samorządowych. Nie ma dziś miejsca na spokojne debaty. I co gorsza, w dyskusjach zatracamy klasę. Stajemy się brytanami politycznymi. Często bezwolnie i nieświadomie. Szkoda …
Inne tematy w dziale Polityka