Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
170
BLOG

Samorządy (nie) są polityczne

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Polityka Obserwuj notkę 0

Polskie samorządy są polityczne. Taka jest przynajmniej specyfika dużych miast. Niby wszyscy narzekają na politykę i polityków, ale jak co do czego przychodzi, popierają listy partyjne.

Można nad tym ubolewać, ale tak właśnie jest. Wystarczy poznański przykład. Cztery lata temu do wyborów stanęły listy PiS, PO, PSL, Lewicy (wówczas bodaj Lewica i Demokraci), bezpartyjny komitet prezydenta miasta i kilka innych bezpartyjnych komitetów wyborczych. Wtedy też narzekano na politykę i polityków, ale miejsca w Radzie Miasta Poznania zdobyły: PO (19 radnych, PiS (10), Lewica (5), komitet prezydencki (2) i niezależny (1). No to jak to w końcu jest? Lubimy partie, czy nie?
 
Pisałem jeszcze niedawno, że dobrze się stało, że wybory prezydenckie zostały rozdzielone od samorządowych, choć powód takiego podziału jest niestety dramatyczny i smutny. Czy samorządowcy potrafią jednak wykorzystać tę okazję?
 
Samorządowcy wierzą w moc samorządu. Prezydent Wrocławia, Rafał Dutkiewicz, twierdzi: dzięki bezpośrednim wyborom przez mieszkańców wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast dysponują bardzo silnym mandatem społecznym, a równocześnie sprawują władzę wykonawczą. To jedyna przestrzeń, gdzie obowiązuje ten model. Na szczeblu centralnym prezydent państwa ma mocny mandat, ale nie ma władzy wykonawczej, zaś w przypadku szefa rządu jest odwrotnie [wszystkie cytaty za tygodnikiem „Polska” z 14 listopada 2010].
 
Można rzec: i co z tego? Przecież samorząd – niestety – podlega takiej samej politycznej grze, jak dzieje się to w Sejmie i Senacie. Można zapytać: co z tego, że są politycy parlamentarni, którzy nie chcą być mięsem armatnim w walkach na tamtym forum wyrywają się do samorządów? Przecież nominacje prezydenckich kandydatów w średnich i dużych miastach są partyjne.
 
Te wybory są swoistą próbą sił między różnymi logikami rządzenia – z jednej strony jest ta partyjna i centralistyczna, z drugiej zaś obywatelska i samorządowa – twierdzi Dutkiewicz. Czyżby? Prezydent Wrocławia ma komfortową sytuację, bo jest na tyle silny, by przeciwstawić się naciskom PiS i PO, ale co mają powiedzieć prezydenci – i mieszkańcy – innych miast?
 
Dutkiewicz ma pewnie rację przeciwstawiając się opinii ministra finansowców, który obwinia samorządy o „eksplozję długu publicznego”: To nieprawdziwy i niesłuszny zarzut. Zadłużenie samorządów stanowi niecałe 6 proc. zadłużenia sektora finansów publicznych. Poza tym zgodnie z przepisami samorządy nie mogą się zadłużać powyżej 60 proc. rocznego  budżetu. Gdyby tę regułę zastosować wobec rządu, okazałoby się, że już dawno nie jest on w stanie jej spełnić – państwowy dług przekracza bowiem już 250 proc. rocznego budżetu[…] Minister Jacek Rostowski ma ogromny kłopot z długiem publicznym i próbuje zrzucić odpowiedzialność za ten tan rzeczy na samorządy.
 
Zapomina jednak, że i budżety samorządów podlegają politycznej grze – i to nie tylko lokalnej. Warto w tym miejscu przytoczyć innych przykład z Poznania. O tym wiedzą już wszyscy, bo sprawa była swego czasu głośno komentowana, ale warto ją w tym momencie przypomnieć. Oto Jacek Tomczak, polityk z kilkuletnim samorządowym życiorysem, gdy został posłem storpedował porozumienie budżetowe PO-PiS w Poznaniu.
 
Gdy przeszło 2 lata temu udało się ówczesnej pisowskiej opozycji wynegocjować z prezydentem miasta i PO budżet z wieloma dobrymi zapisami (w którym dodatkowo każda ze stron zdołała umieścić zapisy, którymi mogłaby się potem chwalić podczas wyborów – inwestycje drogowe, osiedlowe, oświatowe), poseł Tomczak wykorzystując pozycję lidera PiS w regionie … zadzwonił z Warszawy i zażądał odrzucenia porozumienia i głosowania przeciwko budżetowi: „wiesz, jest dyrektywa, by walić z prezydenta PO…”. Telefon zadzwonił w momencie, gdy kładłem rękę na klamce do gabinetu przewodniczącego Rady Miasta, by podpisać to porozumienie: „nie podpisujcie, trzeba walnąć w Grobelnego”.
 
Jako ówczesny wiceprzewodniczący Rady nie zdołałem powstrzymać radykalnych radnych w klubie w ciemno dostosowujących się do dyrektywy posła Tomczaka. Jedyne co mi wówczas pozostało, w ramach buntu wobec takiego traktowania miasta i jego radnych, nie przyjść na głosowanie budżetowe. Parę miesięcy później pożegnałem się z PiSem, uznając że nie ma szans na zmianę nastawienia tej formacji.
 
Czy zatem marzenia prezydenta Dutkiewicza i innych, którzy postrzegają samorządy jako przestrzeń partyjną albo wręcz promieniującą apolitycznością na sferę polityki (jakkolwiek to nazwać) spełnią się? Mówi: reprezentacja samorządów na szczeblu centralnym jest bardzo wskazana i rozwiązania, które by to umożliwiały, leżą w interesie całego kraju.
 
Cóż jednak z tego, skoro 20-30 proc. polskich posłów to byli samorządowcy, ale wchodząc na Wiejską, zapominają o swojej przeszłości. W swoich regionach pełnią rolę partyjnego kontrolera [prof. Jerzy Regulski]. Bardzo marnym pocieszeniem jest, że do świadomości publicznej doszedł wreszcie fakt, że pozycja polityczna prezydenta miasta jest znacznie silniejsza ni pozycja posła, skoro sam równocześnie twierdzi, że partie starają się przejąć kontrolę nad władzami lokalnymi. Przed nadchodzącymi wyborami widzimy więc kampanie partyjne przeprowadzane na szczeblu krajowym. I usiłujące przenosić na szczebel lokalny te wszystkie problemy, którymi wójtowie czy burmistrzowie z zasady się nie zajmują i za które w ogóle nie są odpowiedzialni.
 
Wychodzi na to, że samorząd jest łakomym kąskiem. Politycy chcą samorządy wprzęgnąć w realizację swoich planów, samorządowcy chcą się z tych objęć wyrwać.
 
Zacząłem od przykładu poznańskiego, nim też zakończę. W tegorocznej kampanii, obok silnych komitetów politycznych, wystartowały silne komitety pozapolityczne – Komitet „My Poznaniacy”, parę lat wcześniej tworzony na zasadzie pospolitego ruszenia, obecnie coraz bardziej profesjonalizujący się wystawił poważnego kandydata na prezydenta, przedsiębiorcę Jacka Jaśkowiaka.
 
Obecny prezydent miasta Ryszard Grobelny, sparzony chwilowym romansem z PO, ostatecznie utworzył swój własny apartyjny komitet wyborczy, który przy odrobinie pracowitości jego uczestników mógłby stać się poważną organizacją społeczną, zaangażowaną w sprawy miasta.
 
Poznań tym razem ma wyjątkowe szczęście, bo i komitety polityczne nie wystawiają działaczy stricte partyjnych, ale osoby znane i poważane w swoich środowiskach.
 
PO postawiła na sprawnego Grzegorza Ganowicza, przewodniczącego Rady Miasta, realnie znającego problemy miasta, niegdysiejszego bliskiego współpracownika Grobelnego. PiS wystawiło na byłego wojewodę, Tadeusza Dziubę, człowieka niezwykle merytorycznego i zaangażowanego w sprawy publiczne. Nieco gorzej na tym tle wypada SLD, który zrezygnował z własnych autorytetów a poparł szefa wielkopolskiego SD, choć też znanego przedsiębiorcę, Dariusza Bachalskiego.
 
W Poznaniu więc można podczas wyborów wybierać wśród wielu ciekawych kandydatów. Ale jak jest w innych polskich samorządach?

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka