Niektórzy politycy mają skłonność robienia z każdej okoliczności wiecu wyborczego. I myślą, że są fajni i że zyskują tym sympatię zebranych ludzi.
Tak było w jednej z wielkopolskich miejscowości, która znalazła się w okręgu wyborczym, na terenie którego jeszcze niedawno odbywały się uzupełniające wybory do Senatu. Bezpośrednim powodem była rezygnacja z mandatu jednego z dotychczasowych senatorów, który rozpoczął pracę w pilskim samorządzie. Naprzeciw siebie stanęli kandydaci PSL, SLD i PO i jeden niezależny.
W związku z tym, że PiS zapomniał (!) wystawić swojego kandydata, ostra rywalizacja wywiązała się pomiędzy PO i SLD. Poszczególni kandydaci i ich sztaby wyborcze, czując oddech Henryka Stokłosy (tego niezależnego) na plecach, postanowiły wykorzystać dosłownie każdą okazję do promocji swojej oferty politycznej.
Ofiarą stali się uczestnicy spotkania noworocznego w jednej z wielkopolskich miejscowości (choć podobne incydenty wystąpiły w kilku innych), do której z okazji wyborów trafili prominentni politycy SLD z wicemarszałkiem Sejmu Jerzym Wenderlichem na czele. Właśnie on, proszony jako pierwszy do wystąpienia, wygłosił mowę, podczas której narzekał na jakość rządów PO. Życzył zebranym sukcesów i jednocześnie zaprezentował – jak to określił – jako „prezent” wyśmienitego kandydata w wyborach do Senatu.
Dłużny nie pozostawał poseł Adam Szejnfeld, który zastrzegając, że nigdy nie wpadłby na to, by spotkanie noworoczne wykorzystywać do prowadzenia agitacji przedwyborczej, jednak – jak to ujął – biorąc przykład z góry, reklamował swoją kandydatkę.
I gdyby na tym dwugłosie się zakończyło, byłoby do wytrzymania. Jednak każdy z następnych rozmówców zabierających głos, jeden po drugim, na przemian z PO i SLD, dołączali do tej konwencji i dodawali swoje trzy polityczne grosze.
W końcu wystąpili sami kandydaci mówiąc po prostu o … sobie. Zebrani, jak by nie było z innej okazji, mówiąc delikatnie poczuli się niezręcznie. Na sali zapadła pełna zażenowania cisza.
Atmosferę rozładował czarnoskóry radny sejmiku wielkopolskiego Munyama Killion. Wystąpił na luzie, ze szczerym uśmiechem i pięknie po polsku powiedział: pochodzę z Zambii i jest u nas takie powiedzenie: gdzie dwa słonie się biją, tam cierpi trawa. Nie bądźmy trawą! I dostał gromie brawa.
Hasło nie chcemy być trawąbyło słyszalne bardzo często w kuluarach spotkania, a autor tego powiedzenia odbierał szczere gratulacje.
Tak oto, zambijski z pochodzenia, samorządowiec pokazał klasę polskiej klasie politycznej. Jeśli więc znajdzie się w moim towarzystwie ktoś, kto będzie lekceważąco odnosił się Polaków nieeuropejskiego pochodzenia, przypomnę mądre powiedzenie Killiona.
PS. Ostatecznie agresywne starania polityków spełzły na niczym – wygrał niezależny Henryk Stokłosa. Myślę, że również z powodu takich agresywnych akcji. Ludzie nogami pokazali, że nie chcą być trawą.
Inne tematy w dziale Polityka