Obyś żył w ciekawych czasach – głosi chińskie podobno przysłowie. W gruncie rzeczy nieważne czyje. Czasy i tak są ciekawe…
Pokolenie moich rodziców miało ideały, które sprowadzały się do umiłowania wolności, wiary i kultu pracowitości. I tak im było, jak sądzę, dobrze. Czasy zrobiły się ciekawe, ale czy lepsze? Wolność, którą wywalczyła dla Polski Solidarność została szybko rozmieniona na drobne i zamieniona na rozwydrzenie. Dzisiaj wielu wolność myli z samowolą, gdzie cwaniactwo wygrywa z uczciwością. Praca wielokrotnie została zastąpiona jej udawaniem. Pozoranctwo wygrywa na wielu polach i w wielu miejscach. Lenie udają niezwykłe zdolności zarządzania, a kombinatorzy udają, że tego słuchają. Polityka jako działanie na rzecz dobra wspólnego stała się forum kłamstwa, intrygi i siłowych rozwiązań.
I rzecz pewnie najpoważniejsza – kryzys wiary. Nie mam na myśli przypadków jednostkowych jak mój, a generalnego kryzysu wywołanego działalnością ludzi reprezentujących instytucje „najwyższego zaufania”. Nie z niechęcią, ale olbrzymim smutkiem oglądałem film o ujawnionym procederze porywania dzieci od „nieprawomyślnych” rodziców w katolickiej Hiszpanii. Wystarczyło być komunistą, rozwodnikiem, ateistą, by móc stracić dziecko po urodzeniu. To znaczy, katolickie pielęgniarki, siostry zakonne zabierały je i oddawały (sprzedawały) do adopcji do rodzin zastępczych.
Okazało się, że zawiodła instytucja, która szacunek dla życia wystawia właściwie na szczyt swej ideologii. Ktoś powie: nie zabijali i nie pozwalali zabijać. Ale czy to wystarczy na usprawiedliwienie tego procederu?
Nie mnie dziś oceniać, dlaczego to się stało i tak się stało. Ale się stało. I tak się zastanawiam, jaką drogę obiorą sami zainteresowani – najłatwiejszą oskarżając pół świata o antykatolicki spisek, czy trudniejszą: próbę wyjaśnienia całej sprawy i ujawnienia nazwisk winnych?
Złośliwi mogą rzecz, że to nic nowego: cała historia przełomu XIX i XX w Ameryce Północnej to jedno wielkie pasmo podobnych przypadków: odbierania dzieci indiańskim rodzicom i siłowe przyzwyczajanie ich do europejskiego stylu życia. Obrońcy znajdą pewnie odpowiedź, że to (i hiszpańskie, i północnoamerykańskie) marginalne przypadki i nie można na ich przykładzie budować całej teorii o rzekomej antyhumanistycznej działalności Kościoła.
Współczesne czasy pokazują, że coś co do niedawna stanowiło pewne odniesienie w debatach, przemyśleniach, dzisiaj tę pozycję sprawiedliwego straciło. Nie miejsce i czas, by to w tej chwili komentować – coraz mniej mam na to ochotę i zapał. Corazmniej we mnie chęci, by się tymemocjonowaćiinteresować.
Coraz częściej spotkam ludzi, dla których nie istnieje temat polityki jako treści życia, nie ma nawet temat działalności Kościoła. Nie wzruszają tych ludzi już kolejne afery pedofilskie, finansowe autorstwa katolickich biskupów. Zrazili się kiedyś do tego środowiska i odsunęli na bok. Nie chce im się marnować czasu na bezproduktywne debaty na ten temat.
I ja mam coraz mniej chęci do „zmieniania świata”, cokolwiek pod tym pojęciem rozumieć. Udziela mi się rezygnacja i zniechęcenie, gdy widzę cwaniaków strojących się w piórka prawych, gdy widzę Wielkich zachowujących się jak mali…
Czas wielkich autorytetów minął. Same się zużyły. Nie ma dzisiaj busol, które by wskazywały drogę. Każdemu pozostają małe latarnie, którymi oświetlają swą część życia. Chociaż to…
Inne tematy w dziale Polityka