Indie, czy szerzej, ta część świata, w której Indie leżą, nie należy do moich ulubionych. Bardziej interesuje mnie kulturowy (również literacki) świat Ameryki Północnej i Ameryki Łacińskiej. Z tego względu nigdy zapewne nie sięgnąłbym po książkę Pauliny Wilk.
To, że przeczytałem „Lalki w ogniu. Opowieści z Indii” zawdzięczam popularnej poznańskiej stacji telewizyjnej WTK, która zaprosiła mnie do udziału w programie „Kultura sprawdzam!”. Książka była jednym z tematów programu i zabrałem się, chcąc nie chcąc, do czytania.
…
…
Jeśliby określić jednym słowem tę książkę na myśl przychodzi tylko jedno: porażające. Z kartki na kartkę, z rozdziału na rozdział wyziera atmosfera przygnębienia, rozpaczy, żalu i wszechobecnego smutku. To bardzo smutna opowieść smutna opowieść o niezwykle smutnym świecie.
Pewnie każdy z nas napotkał na swej drodze biedę – niekiedy widział ją w filmach fabularnych i dokumentalnych, czytał o niej w reportażach prasowych, może napotkał ją na własne oczy, ale żaden z tych obrazów nie był tak przygnębiający jak ten z kart książki; ogrom tej biedy wylewający się z książki paraliżuje.
Można tę myśl wyrazić statystyczne: …na skrawku zajmującym dwa i pół procent powierzchni globy musi się zmieścić siedemnaście procent ludzkości. A będzie jeszcze tłoczniej […] co roku przychodzi tu na świat tyle osób, ile zamieszkuje Australię, ale można też rozpaczliwie szukać odpowiedzi na pytania: Skąd ich tylu tutaj? Po co tu są? Dokąd idą? Dlaczego tak bezładnie jakby brnęli pod prąd? I dlaczego jeden człowiek siedzi na środku chodnika, gdy kilkuset innych wpada na siebie, potrąca się i pcha? Co robi w tłumie kilkuletnie nagie dziecko? Czemu starzec leży właśnie tu, przy krawężniku? Gdzie oni wszyscy śpią? „Lalki w ogniu” próbują na nie wszystkie odpowiedzieć, choć sama autorka przyznaje, że Indii nie można objąć, ani nazwać…
Nie znam Indii. Nie miałem dotąd okazji wysłuchać żadnej opinii osoby, która miała sposobność tam przebywać. Książka Pauliny Wilk jest moim pierwszym kontaktem z tą częścią świata. Polegam więc całkowicie na tej opowieści. Plastyczny język autorki prowadzi wręcz ulicami miast i wsi, wchodzi w zaułki, spaceruje wzdłuż rzek. Czytelnik ma wrażenie uczestnictwa w tej indyjskiej wędrówce – prawie tak, jakby tam był.
I gdyby określić charakter Indii zaprezentowany w książce, to nasuwa się jedno proste skojarzenie: mrowisko. Przecież każdy z nas kiedyś widział mrowisko i kotłowaninę tam panującą. Opowieść o Indiach to właśnie taka historia. Jednego wielkiego ludzkiego mrowiska.
Wstrząsające jest wszystko – od opisów miast, po opisy relacji międzyludzkich. Szczególnie wstrząsająco brzmią opisy roli i miejsca kobiet w tym społeczeństwie, od najmłodszych lat. Wynikają one co prawda z kontekstów kulturowych, ale czy nie są one dzisiaj często przykrywką dla zwykłego barbarzyństwa? Opowieści o głodzonych wdowach, wypędzanych z domów, zmuszanych do żebraczej egzystencji pozostają długo w pamięci.
Realistyczne opowieści o codziennych zwyczajach związanych z toaletą, o wszechobecności brudu, odchodów i wszelkiego rodzaju innych nieczystości wprawiają w takie zdumienie i wywołują takie emocje, że czyta się te fragmenty ze ściśniętym żołądkiem. Ta swoistego rodzaju „republika latryn” wywołuje zawroty głowy. Indie w tej książce to jedno wielkie śmietnisko, jedno wielkie zlewisko ścieków: … gdzieś między drzwiami domu a oceanem odpadków biegają z radosnym krzykiem dzieci. Bawią się wszystkim, co wpadnie im w ręce – kawałkiem starej folii, patykiem, uwalanym krowim ogonem. Drepczą boso i nago, sikają, nie przerywając zabawy…
Inny cytat: Na przeciwległym krańcu Indii, w Ćennaju nawet ocean nie daje odetchnąć. Centrum cuchnie – woda stoi w mętnych pozieleniałych bajorach, które niegdyś były miejskimi rzekami. Kiedyś, czyli zanim dzicy lokatorzy zaanektowali je wraz z chodnikami, trawnikami, kawałkami parków. Początkowo używali kanałów do kąpieli, potem zmienili je w toaletę. Szybko stały się bagnem. Zasypane górą śmieci prezentują żałosny widok – klęskę miejskiej infrastruktury, jej bezsilność i smutną kapitulację w obliczu przeludnienia… […] Pleśniejące bajora występujące z brzegów – brud zaraża okolicę. Wokół rosną hałdy odpadów, spontanicznie powstają kolejne mutacje śmietników i toalet, a palone słońcem resztki jedzenia, folii i kartonów są gęsto polewane moczem. Co chwilę jakiś mężczyzna wskakuje na zaśmiecone nabrzeże i rozpina rozporek. Raz obsikana ściana oficjalnie staje się latryną…
Rozdział po rozdziale rysuje się ponury – bez przyszłości – obraz kraju, jakby skazanego na samozagładę. Opowieść o Indiach to obraz biedy, brudu, braku nadziei. To szary krajobraz zniszczonych miast i wiosek, potwornych zniszczeń i życie bez jakichkolwiek perspektyw: Bieda pierwsza rzuca się w oczy. Nie ukrywa się, leży na ulicy. Dla przyjezdnego jest jak niespodziewany policzek, dawka goryczy na powitanie. Rozkłada się, bo jest u siebie. Ci, którzy nie mają dokąd pójść, wegetują na widoku, nie pozwalają o sobie zapomnieć. Ubóstwo odebrało im nawet możliwość cierpienia w spokoju, na osobności. Nędza jest tak rozpowszechniona, tak trwała i uporczywa, że powieki same się zaciskają w reakcji obronnej. Ale odwracanie wzroku nic nie da – wolne od ubóstwa są jedynie skrawki indyjskiej rzeczywistości, małe wysepki oferujące iluzoryczną ucieczkę. Opływa je ocean bezsilności i strachu, prędzej czy później trzeba się w nim zanurzyć…
Przygnębienie, i smutek, i beznadzieja udziela się nawet opowieściom o edukacji i książce! W jednym z rozdziałów, charakterystycznie ponuro zatytułowanym „Cmentarzysko książek”, pisze o tym tak: Ponad jedna trzecia Hindusów nie umie pisać i czytać, a wielu spośród tych, którzy się kiedyś nauczyli nie dotknęło książki od dnia, gdy opuścili szkołę... Co z tego, że Indie to kraj pretendujący do miana rozwijających się gospodarek świata, to również kraj, gdzie rządzi zabobon, gdzie urzędnicy, ba, politycy, kierują się wskazaniami nie zawsze wiarygodnych kapłanów. Opowieści o gwałtach dokonywanych przez ojca na córce w imię przekonania, że to pomoże w jego wzbogaceniu albo ta o obcięciu głowy dziewczyny przez jej dziadka i zmieszaniu krwi w ziarnami dla zapewnienia obfitych plonów wprawiają w osłupienie.
Beznadziejne są nawet tak radosne, wydawałoby się, okoliczności jak miłość i ślub. Wielu indyjskich małżonków widzi się po raz pierwszy … na ślubie. I kilka dni później zaczyna życie we dwoje. Przeciętna hinduska żona tuż po ślubie to dziewczyna zastraszona i osamotniona, szukająca ratunku w pracach domowych. Dziewczyny wiedzą, co je czeka – z opowieści matek i obserwacji. Ale co innego spodziewać się końca świata, a co innego pewnego dnia zrozumieć, że jest się w sytuacji bez wyjścia.
W takim kraju nie dziwi specjalnie bezczelność urzędników … wyniośli, bezczelni i rozleniwieni – wiedzą, że trzymają ludzkie losy w garści. Stać ich na obojętność, bo rządowa posada do gwarancja bez limitu. Raz zatrudnieni zyskują dożywotnią pensję i zakurzone biurko aż do emerytury…
Autorka w niezwykle umiejętny sposób prezentuje różnice kulturowe – nie tylko te widoczne, ale i różnice mentalne. Wyraziście rysuje sylwetki przeciętnych Hindusów, ale i tych, którzy są zaliczani do elity ekonomicznej, politycznej, religijnej.
Co zatem w książce „Lalki w ogniu”, mimo tej szarości i brudu, jest fascynującego, co powoduje, że czyta się ją jednym tchem? Paulina Wilk operuje znakomitym językiem; znana z cyklu publicystycznego w „Rzeczpospolitej” dopiero w książce swój kunszt pisarski znakomicie rozwija. Swoboda operowania piórem, realizm opisów, plastyczność wciągają rozdział po rozdziale. Zupełnie nie dziwi fakt przyznania jej Nagrody Bursztynowego Motyla im. Arkadego Fiedlera, corocznie przyznawanej nagrody dla polskiego autora najlepszej książki o tematyce podróżniczej i krajoznawczej.
Ma niezwykłą zdolność obserwowania ludzi, miejsc i zjawisk. Wszystko to pokazane z kilku płaszczyzn daje niezwykły efekt fascynującej opowieści o kraju, w którym nie czeka się na jutro. Ono nigdy nie nadejdzie…
Paulina Wilk
Lalki w ogniu. Opowieści z Indii
::carta blanca::
Inne tematy w dziale Kultura