Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
287
BLOG

Wydane w Poznaniu: Oczy Wuja Sama

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Kultura Obserwuj notkę 0

 

Stare przysłowie mówi, że odczucia ambiwalentne towarzyszą widokowi twojej teściowej spadającej w przepaść w twoim nowym mercedesie. Może nie tak drastycznie, ale jednak odczucia ambiwalentne towarzyszyły mi lekturze książki Bartosza Gardockiego „Oczy Wuja Sama”. Jak głosi nota w książce, jest to najlepszy reportaż z podróży nagrodzony w jednym z konkursów „National Geografic Traveler”.

 

Rzeczywiście, poraża rozmach wyprawy, jaką odbył autor z gronie przyjaciół, urzeka opowieść o zwiedzanych miejscach i spotykanych ludziach, ale jednocześnie drażni nieznośna młodzieżowa egzaltacja, nadużywanie określeń „ukochana” (ukochana Kalifornia, ukochana dziewczyna, ukochane Jezioro Tahoe itp.), czy młodzieżowe popisy w rodzaju: „Gdy idąc ulicą, zauważam takie cacko [auta z lat 60. I 70. – wyjaśnienie KM], natychmiast staję jak rażony piorunem. Milczę i patrzę. Wpadam w letarg, nie docierają do mnie żadne bodźce ze świata zewnętrznego. Poważnie! Można mnie wtedy okraść, przypalać moje łokcie, mógłby mnie roztrzaskać pędzący drogą tir. Świat może się palić i walić, kończyć i na nowo zaczynać. W takiej chwili gdyby nawet sam Zbawiciel zstąpił z niebios, a Lucyfer nadciągał na ognistym rydwanie wraz z czarcią armią i zaczął polewać mnie piekielną smołą, niczego bym nie zauważył….”. Może jedynym wytłumaczeniem zdarzających się podobnych wpisów jest młody wiek autora (rocznik’ 84).

 

Gdy to przetrzymamy mamy szansę na miłą narrację o podróży po kilku stanach USA. Po przeczytaniu wiemy, że całkowicie nieprawdziwa jest nota książki, która reklamuje autora, jako tego, który „stroni od zachwytów nad american dream”. Jeśli takie było założenie, całkowicie się nie udało. To nie zarzut, a stwierdzenie faktu, a może nawet pochwała. Dzięki temu powstała pełna pasji i zachwytów opowieść o kraju, ludziach i miejscach, które są obiektem marzeń wielu z nas. I mimo, że czasami ten obraz „odbiega od wyidealizowanego obrazu, jaki ma większość z nas”, to książka Bartosza Gardockiego bardziej zachęca niż zniechęca.

 

Jakie są Stany Zjednoczone Ameryki w oczach Gardockiego? Wesołe, jak ludzie z którymi przebywa; rozległe jak liczne równiny i jeziora; ładne jak krajobrazy prezentowane w książce; smutne i brudne jak opisywani bezdomni, groźne i bezwzględne, jak kasyna i półświatek. USA to kraj kasyn, o których pisze nieco więcej z tej racji, że tam pracował. USA to też wstydliwa historia eksterminacji Indian, o czym za chwilę. USA to kraj Amerykanów, ale i Wenezuelczyków, Meksykanów, Rosjan, Włochów i Polaków. USA to kraj filmu – do czego wielokrotnie nawiązuje autor. Co ciekawe, Gardocki odnosi napotkane obrazy wyłącznie do oglądanych filmów i słuchanych piosenek – jedynie w trzech wypadkach nawiązuje do książek. Ot, taka mała obserwacja młodzieżowej mentalności.

 

Walorem tej książki są ciekawostki przywoływane w różnych fragmentach tej opowieści. To zbiór ciekawych informacji o niektórych historycznych miejscach i datach. Nie mogą one być jednak źródłem, co najwyżej zachętą do dalszych historycznych poszukiwań.

 

Ogromny szacunek należy się Gardockiemu za jeden z obszerniejszych rozdziałów poświęconych Indianom. Porywającym opisom ich rzezi towarzyszą jednak błędy. Jednym z podstawowych jest uznanie, w tym miejscu, książki Waldemara Łysiaka „Asfaltowy Saloon” za „biblię każdego, kto wybiera się w podróż po Stanach Zjednoczonych…”. Błędem, gdyż pojawiają się w niej błędy, powielane w „Oczach Wuja Sama”. Indianie Równin nie wierzyli w Manitou, bo to bóstwo Algonkinów, nie mieszkali z wigwamach, a w tipi (wigwamy to domostwa Indian leśnych). Znacznie lepszą rekomendacją byłaby tu książka Dee Browna „Pochowaj me serce w Wounded Knee”, która została zresztą wydana po polsku w 1981r. przez Iskry. Również geneza masakry nad Wounded Knee w 1890r. była nieco inna od tej zaprezentowanej przez Gardockiego w swej książce.

 

Szacunek Gardockiemu należy się również dlatego, że dokonał kontrowersyjnego, acz prawdziwego, porównania rzezi Indian do Holocaustu. Rozdziałowi „Szlakiem krwawej historii Indian”, w przeciwieństwie do innych nie towarzyszą – a szkoda – ilustracje z „indiańskich miejsc”, obok których przejeżdżał (nie licząc budowanego pomnika Szalonego Konia). To znaczy, że albo o nich nie wiedział, albo miał trudności w dotarciu do nich, albo też rozdział ten czeka na kogoś kto go rozbuduje i napisze jego dokończenie? Przyznam, że ta trzecia teza najbardziej mi odpowiada…

 

Właśnie wspomniane przed chwilą zdjęcia są niezwykłym dodatkiem do opowieści Bartosza Gardockiego – zachwycają ujęcia, kształty i barwy prezentowanych przestrzeni. Jest ich tak dużo, że gdyby wyjąć je z książki, jej objętość zmniejszyłaby się o połowę. Byłoby to jednak barbarzyństwo – świetnie bowiem uzupełniają opisy Gardockiego.

 

Mimo pojawiających się młodzieżowych egzaltacji, o czym wspomniałem na samym początku, mimo kilku wykazanych błędów, nic nie przekreśla tej opowieści jako zachęty do osobistego odwiedzenia tych miejsc. Życzliwa zazdrość wzrastająca przy kolejnych rozdziałach towarzyszy potęgującemu się pragnieniu, by wreszcie tam pojechać. Ostatnio mam szczęście do sięgania po książki, które zasiewają w mym sercu takie mocne postanowienie. „Oczy Wuja Sama” należą do tego rodzaju pozycji.

 

 

Bartosz Gardocki

Oczy Wuja Sama

Zysk i S-ka Wydawnictwo

Poznań 2012

 

 

 

OWS

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura