Z książką wychowywałem się od małego. Pamiętam, że w domu byli zawsze: mama, tata, brat i książki. Dużo książek. Kupowanych i pożyczanych w miejskiej wolsztyńskiej bibliotece. Los chciał, że mama wiele lat pracując w bibliotece zaznajamiała mnie z książkami, przyzwyczajała do nich, zachęcała do czytania. Wskazywała na ciekawe tytuły. Dziś, nie bez dumy i radosnej refleksji, wspominam, że byłem jednym z największych wolsztyńskich pożeraczy książek. Brałem udział w wielu konkursach i wiele z nich wygrywałem. Ale nie dlatego, że miałem mamę w bibliotece, lecz dlatego, że kochałem czytać. W pamięci pozostały mi do dziś niektóre tytuły, np. „Pisarczyk z Florencji”, autorstwa ... nie pamiętam, przygody flisaków, seria „Pana Samochodzika...”. Lektura moich książek zmieniała się, a raczej wzbogacała się w zależności od moich nowych zainteresowań: świat przyrody, kultury indiańskie, ochrona środowiska, polityka. Były to powieści przygodowe, książki, poważne zbiory publicystyczne i opracowania etnologiczne i polityczne. Książki towarzyszyły mi od początku "świadomego życia". Dzięki nim zwiedziłem cały świat - czytając o różnych kontynentach i różnych dziwnych zjawiskach przyrodniczych, wykształciłem sobie swój - różnie oceniany - zmysł publicystyczny, a przede wszystkim wyrobiłem sobie nawyk czytania, którego - już o tym wiem - nie stracę. Chodząc do biblioteki (czytałem książki zarówno tam, jak i w domu) pamiętam czytelnicze plakaty, jeden z nich - w formie kalendarza - zachęcał do czytania przez cały rok hasłami „Książka dla Ewy” (marzec, Dzień Kobiet), „Książka do plecaka” (miesiące wakacyjne), „Książka pod choinkę” (świąteczny miesiąc grudzień). I faktycznie, cały rok książki mi towarzyszyły: w szkole jako obowiązkowe lektury i w domu. O dziwo, mimo wielkiej pasji czytania, zawsze miałem kłopoty z terminowością i regularnością czytania obowiązkowych lektur. No, ale to chyba uczniowska specyfika. Mile w pamięci pozostaną mi ... choroby - oczywiście nie te ciężkie, lecz te z perspektywą szybkiego wyleczenia, ale które zobowiązywały mnie do dwutygodniowego pozostawiania w domu i takie długie czytanie. Wtedy, obok łóżka piętrzyły się stosy książek, czytanych błyskawicznie (III-tomowego „Winnetou” Karola Maya przeczytałem w 3 dni !). Dziś, niestety, na czytanie brakuje mi czasu, aczkolwiek książka towarzyszy w każdej podróży, dłuższej i krótszej, bliższej i dalszej. W każdym przypadku może dojść do sytuacji, że nie będę miał co robić przez chociażby 5 minut, wówczas sięgam po książkę. Wiele razy czytanie książek niemożliwa mi ... czytanie gazet, które w nawyku po tacie, czytam całymi kilogramami. Dzienniki, tygodniki, miesięczniki, kwartalniki - wiele tytułów i setki stron. Słowa, słowa, słowa... Słowo pisane towarzyszy mi od dawien dawna. Stąd też nabrałem niebywałego szacunku do słowa pisanego. Nie objawia się ono tylko zamiłowaniem do czytania, lecz też tym, że nie czytuję pozycji słabych i - mówiąc delikatnie - bardzo łatwych, przywiązuję dużą wagę do słów przelanych na papier, dostrzegając pracę i wysiłek ponoszone przez autora. Słowo mówione szybko się dezawuuje, bo rzucone przemija i ulatuje z pamięci - może dlatego tak bardzo nie szanuje się deklaracji ustnych i nieodpowiedzialnie brzmią niektóre wypowiadane na różnych forach opinie. Ze słowem pisanym jest inaczej - napisane na papierze jest trwałym dowodem i dorobkiem, dlatego też ładniej brzmią zdania czytane - bo są one starannie poprawiane i pieczołowicie składane. „Pokaż mi swe książki, a powiem ci kim jesteś” - można sparafrazować znane powiedzenie. Mam taką wadę, lub zaletę - jak kto woli - że bywając w gościnie, z lubością oddaję się - za przyzwoleniem swoich gospodarzy, oczywiście - lustracji grzbietów ich książek. Nie dlatego, by krytykować kogoś gusta lub bezguście, lecz tą drogą poznaję osobowość takiego człowieka. Z grubsza można poznać charakter czytelnika kilku zebranych razem na półce książek. Wiem wówczas, czym sprawię przyjemność danej osobie w rozmowie, lub jakim następnym prezentem, poznaję sympatie lub antypatie gospodarzy. Szacunek do słowa objawiam też swą wrażliwością na zewnętrzną oprawę książek. Drażnią mnie więc pozycje przesadnie upstrzone byle jakimi rysunkami lub kolażami fotograficznymi, doceniam piękne wyglądające woluminy. Bardzo denerwuje mnie bałagan jaki czasami dostrzegam w bibliotekach, księgarniach, w innych punktach publicznego dostępu do książek. „Pokaż mi swe książki, a powiem ci kim jesteś, ale pokaż mi też jak je szanujesz” - można dokończyć owe powiedzenie. Hitlerowcy palili niewygodne im książki na stosach - to oburza chyba wszystkich. Nieczuli natomiast jesteśmy na stan książek i sposoby ich przechowania w domach, księgarniach itp. Nieposkładane, pogięte, brudne, podniszczone, poupychane byle jak i byle gdzie. To też boli. Z przyjemnością każdorazowo spoglądam na ludzi jadących autobusami, tramwajami, pociągami, odpoczywających w parkach, którzy czytają czasopisma i książki. Jakby na przekór innym kłopotom w życiu; jakby na przekór czarnym przepowiedniom, że czytelonictwo spada; jakby na przekór i tak wysokim już dziś cenom książek; jakby na przekór dziwnym modom dzisiejszych czasów...
Inne tematy w dziale Kultura