Łukasz Grysiak Łukasz Grysiak
1355
BLOG

Kambodża: zarys dziejów czerwonego piekła

Łukasz Grysiak Łukasz Grysiak Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Jak wiemy, komunizm był systemem chorym, zbrodniczym i ludobójczym. Nikt przy zdrowych zmysłach tego nie kwestionuje, natomiast współczesnym lewicowym relatywistom dajmy spokój. Nie są warci uwagi. Jednak w systemie czerwonych dyktatur Kambodża stanowi przypadek szczególny. O ile cała komunistyczna ideologia jest wynaturzeniem i pogwałceniem wszelkich możliwych praw, o tyle jej wersja kambodżańska jest wynaturzeniem doprowadzonym do całkowitej skrajności, jest dewiacją i karykaturą najbardziej potwornych zbrodni Stalina czy Mao. W ciągu zaledwie czterech lat panowania reżimu Pol Pota, Czerwonych Khmerów i Komunistycznej Partii Kampuczy naród kambodżańskich przeszedł trudne do pojęcia piekło.

W „Czarnej księdze komunizmu” rozdział o Kambodży zatytułowany jest „W kraju niepojętej zbrodni” a jeden z pod rozdziałów „Od zagubienia do zezwierzęcenia”. Powyższe tytuły dobrze obrazują to co działo się w tym kraju w latach 1975-1979. Czerwoni Khmerzy doszli do władzy po obaleniu księcia Sihanouka i trwającej kilka lat wojnie domowej. Inspiracją dla Pol Pota (właściwie Salotha Saara) był niewątpliwie komunizm chiński jednak nawet taki ludobójca i psychopata jak Mao Zedong blednie przy skali ekstremizmu i paranoi szaleńców kambodżańskich. Ci zbrodniarze odrzucili nawet marksizm-leninizm, w tym sensie, że nie uznawali żadnego okresu przejściowego wprowadzania „ustroju najlepszego z możliwych”. Postanowili wcielić utopię w życie od razu, za jednym zamachem. Społeczeństwo Kambodży zapłaciło za ten eksperyment cenę straszliwą. W pewnym sensie kraj do dziś do końca nie wybudził się z czerwonego koszmaru chociaż minęło już ponad trzydzieści lat.

Reżim ogłosił tak zwany „rok zerowy”. A więc historia Kambodży rozpoczynała się od nowa. Od 17 kwietnia 1975 roku kiedy klika Pol Pota przejęła rządy. Nawet nazwa kraju uległa zmienia. Od tamtej chwili nie było już Kambodży. Nastała "Demokratyczna Kampucza". Wszystko co było wcześniej przestało się liczyć. W swym trudnym do pojęcia szaleństwie Czerwoni Khmerzy cofnęli kraj do prehistorii i zrównali go z ziemią. Uznali, że w ten sposób wznoszą socjalizm na wyższy poziom. Całkowicie zniesiono rynek, zlikwidowano pieniądze, kolektywizację rolnictwa wprowadzono „hurtowo” zupełnie nie licząc się ani z ludzkim życiem ani ekonomicznym rozsądkiem. Przekonani o własnej wyjątkowości polpotyści wypędzili wszystkich mieszkańców stolicy, Phnom Phen na wieś, do pracy na roli. W dwumilionowej metropolii zostało 23 tysiące ludzi! Potęga państwa miała być zbudowana na ryżu, jego produkcji i eksporcie. W czasie kiedy eksportowano rocznie kilkaset tysięcy ton tego produktu ludzie umierali z głodu, zjadali szczury albo trupy swoich braci bądź sąsiadów. Kiedy na wyjałowionych glebach ryż nie chciał rosnąć, zabijano ludzi i... zwłokami nawożono pola. Ryż był khmerską obsesją zaś obsesją całego narodu stało się szukanie pożywienia. Dodajmy również, że zerwanie kilku bananów przez wygłodniałego człowieka kończyło się dla niego śmiercią, którą przeważnie poprzedzały przerażające tortury. Kradzież „własności państwowej” była przestępstwem na równi ze „zdradą” albo „współpracą z CIA”. Ludobójcy nie potrzebowali nauczycieli, inżynierów, prawników. Nie potrzebowali nawet lekarzy. Wszystkie warstwy społeczne poza częścią najuboższego chłopstwa zostały uznane za potencjalne zagrożenie i w większości wymordowane. Przez cztery lata trwał nieustanna rzeź.

Pol Pot czyli dzieci u władzy... Tak, właśnie dzieci, od najmłodszych lat indoktrynowane i uczone donoszenia na własnych rodziców były największymi bestiami. Reżim uczynił z tych dzieci bezduszne maszyny do zabijania. Mordowały na równi z dorosłymi wszystkich „wrogów ludu” wierząc, że w ten sposób przyczyniają się do wielkiego postępu i drodze ku wiecznemu rajowi. I jak we wszystkich komunistycznych reżimach teoria nic wspólnego nie miała z praktyką. Pod hasłami o szczęściu królowało cierpienie. Pod sztandarami wolności kwitły więzienia i przymus. Pod śpiewkami o miłości człowieka do człowieka panowała nieufność i nienawiść. Ale, jak wspominają ocalali z zagłady Kambodżańczycy, najgorsza była atmosfera tajemniczości i podejrzeń oraz znikania ludzi, którzy nigdy nie wracali. Obóz albo więzienie były równoznaczne z wyrokiem śmierci. Nawet w stalinowskich łagrach nie wszyscy umierali bądź byli zabijani. Polpotyści uznali, że to był błąd. Ci którzy na wolności nie umarli z głodu kończyli żywot w obozach, zawsze w potwornych męczarniach. Przypadków nie było. Były tylko „zdrady” i „sabotaż”. Zbicie obozowej szklanki mogło oznaczać wyrok śmierci albo katusze. Tak samo jak najmniejsze skłonności do indywidualizmu bądź samodzielnego myślenia. Cały naród zamieniono w owieczki, zarzynane pod najdrobniejszym pretekstem. Nie silono się nawet - wzorem stalinowskich bolszewików - na jakieś farsowe procesy pokazowe. Sądów po prostu nie było, podobnie jak szkół czy innych instytucji. Ludzi uśmiercano na podstawie między innymi zwyczajnych donosów. Nie wolno było okazywać uczuć ani współczucia. Już kiedy reżim upadł około 45% dzieci było sierotami a ponad jedna trzecia żon wdowami. Ludzi wykształconych, prawników, pisarzy czy nauczycieli można było policzyć na palcach. A wśród samych żołnierzy Czerwonych Khmerów  większość była niepiśmiennymi analfabetami, którzy poza zabijaniem nie potrafili robić niczego innego. Jednak ich przywódcy nie byli tylko tępymi mordercami, byli to raczej wykształceni (niektórzy) na francuskiej Sorbonie kompletnie obłąkani idealiści, którzy szczerze wierzyli, że doga ku rajowi wiedzie przez rzekę krwi.

Sam władca, Pol Pot, rządził zupełnie anonimowo. Nie było nawet jego oficjalnych portretów. Tym różni się przypadek Kambodży na przykład od dyktatury bolszewickiej że nie było w nim „kultu jednostki”. Sami historycy i socjologowie do dziś głowią się co mogło uczynić z Pol Pota, przeciętnego wiejskiego nauczyciela takiego szaleńca i mordercę. Jego najbliżsi współpracownicy, tacy jak Ieng Sary czy Khieu Samphan nie byli lepsi. Oczywiście po upadku reżimu nikt tych ludobójców nie osądził, chciaż odbywały się procesy, umarli spokojnie we własnych łóżkach bez cienia skruchy i wyrzutów sumienia. Niedawno zakończył się proces jednego ze zbrodniarzy ponieważ ten dokonał swego żywota. Ludzka sprawiedliwość już nie dosięgnie ani jego ani innych kryminalistów. Może Boska tutaj dopiero pomoże. Niestety, na Zachodzie do dziś jest bardzo wielu wpływowych neobolszewików, którzy usprawiedliwiają jak mogą wszystkie czerwone zbrodnie i z tego żyją. Między innymi dlatego komunizm, także kambodżański, nie miał swojej Norymbergi.

Kambodża przyjęła komunizm późno i jako pierwsza się z niego wycofała. W 1979 roku do kraju weszli Wietnamczycy i dyktatura KPK upadła. Przez jakiś czas część zbiegłych do dżungli zabójców prowadziła jeszcze wojnę partyzancką. W szerzeniu wiedzy na temat tej tragedii nieocenione zasługi położył przede wszystkim Pin Yathay, ocalały z czerwonego holokaustu, który w więzieniu stracił całą rodzinę, w końcu udało mu się zbiec. Przez miesiąc pół żywy i wygłodniały błąkał się po dżungli. Ale przeżył. Napisał książkę pod tytułem „Zabójcza utopia”, z której między innymi czerpią autorzy „Czarnej księgi”. Dzięki takim ludziom świat poznał prawdę o zagładzie, z której – jak już wspominałem – naród kambodżański do dziś do końca się nie otrząsnął.

 

Łukasz Grysiak

 

 


 

Umiarkowany konserwatysta, bez dogmatyzmu. Antykomunista, wróg socjalizmu i lewicowej poprawności politycznej. Krytyk III RP jako państwa powstałego w sposób patologiczny. Wróg obecnej UE. Przeciwnik postrzegania i mierzenia rzeczywistości za pomocą schematycznych ram ideologicznych oraz teoretycznych dogmatów, niezależnie od ich zabarwienia. Pasjonat dziennikarstwa, historii i filmu a także muzyki rozrywkowej oraz podróży. Pisanie jest jedną z moich pasji.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura