Rezerwując zimowe wakacje poza terytorium UE wiele miesięcy temu braliśmy oczywiście pod uwagę konieczność poddania się testom na obecność wirusa Covid-19 w organizmie. Jeszcze przed wyjazdem, zaszczepieni trzema dawkami, zastanawialiśmy się, czy w wyniku nietrafnych szacunków dotyczących rozmiarów kolejnej fali pandemii, “obostrzenia” ulegną jakiemuś złagodzeniu. W kwestii "polskiego" podejścia do pandemii najwięcej jednak chyba zmienił dzień 24 lutego i wybuch wojny tuż za naszą wschodnią granicą. Oczywistą była dla nas decyzja o otwarciu polskich granic dla uchodźców z terenów objętych rosyjską agresją. Ze zrozumieniem przyjęliśmy także informację, że z przyczyn humanitarnych znosi się wobec uchodźców obowiązek testowania na obecność Covid-19.
W momencie naszego powrotu, 27 lutego, granice Polski przekroczyło wg doniesień medialnych około 300 tysięcy uchodźców. Dlatego z dużym zaskoczeniem zareagowaliśmy na konieczność ustawienia się w długim ogonku do wykonania testu na Covid-19, który należy przedstawić Straży Granicznej na lotnisku. Oczywiście, ktoś powie: “stać Cię na zimowe wakacje, to stać Cię i na 150 zł za wykonanie testu”. Problem jest gdzie indziej: czy w opisanej wyżej sytuacji wykonywanie testów na lotnisku, w dodatku u osób zaszczepionych 3 dawkami szczepionki, miało wtedy jeszcze jakieś logiczne uzasadnienie? Tylko do końca tygodnia przez naszą wschodnią granicę wjedzie ok. miliona ludzi, bez żadnych testów i w znacznej liczbie niezaszczepionych. Nie chodzi nawet o wydane przez nas na lotnisku 300 złotych, ale bezsensowną stratę ok. półtorej godziny na całą procedurę, kiedy czekała nas jeszcze nocna, trzygodzinna podróż samochodem. Razem z nami na testy oczekiwali ludzie z małymi dziećmi, które po godzinie 23 były już najzwyczajniej w świecie wyczerpane. Stojąc w kolejce zastanawialiśmy się głośno ze współpasażerami, co stało się z obietnicami wg których osoby zaszczepione będą miały, co tu dużo mówić - łatwiej.
Na marginesie dodam, że w Dubaju nawet nikt nie spojrzał na wyniki drogich testów RT-PCR, których wykonania przed wyjazdem wymagało biuro podróży/przewoźnik. Podobnie jak na nasze “paszporty covidowe”, które pracowniczka straży granicznej ZEA wraz z testami demonstracyjnie wyrzuciła z paszportów.
Komentarze