W polskich mediach panuje narracja o tym, że metropolia nowojorska składająca się z pięciu dzielnic Manhattan, Brooklyn, Staten Island, Bronx i Queens wygląda jak wymarła a wirus zabija wszystkich dookoła. Trzeba zadać tym informacjom kłam. Co prawda doniesienia mediów są zatrważające jeśli chodzi o ilość zachorowań. Do miasta przypłynął statek szpitalny USNS Comfort i w Central Parku postawiono namioty z przeznaczeniem dla służby zdrowia, w hali Javits Center która kojarzy się z wystawami motoryzacyjnymi utworzono szpital z personelem medycznym Marynarki Wojennej USA.
Miasto jednak nie wymarło. Oczywiście władze stanowe na czele z gubernatorem Andrew Cuomo oraz burmistrzem Nowego Jorku de Blasio już trzy tygodnie temu zamknęły szkoły, dwa tygodnie temu zarządziły wyłączenie "non essential business" - czyli zamknięcie barów, restauracji, kin, salonów tatuażu i tym podobnych usług. Tydzień temu nakazano pozostać w domach budowlańcom i rozszerzono oraz uzupełniono listę biznesów, które nie mają prawa być czynne do 15 kwietnia. Tego dnia gubernator ma wydać decyzję co do dalszego losu metropolii i stanu.
Oczywiście poczta, sklepy i markety spożywcze czy banki dalej funkcjonują. Pracują też ekipy remontujące infrastrukturę publiczną. Ludność ma zalecenie by wychodzić z domu tylko w nagłych przypadkach lub do pracy, zachowywać tzw. social distance czyli odległość 6 stóp (około 2 m.) od innych osób poruszających się ulicami. W ostatnich dniach zalecono zakrywanie twarzy i noszenie rękawiczek ochronnych w przestrzeni publicznej. Metro nowojorskie kursuje, jednak ze zmienionym rozkładem i częstotliwością co spowodowane jest decyzją dyrekcji o ograniczeniu pracy personelu w trosce o ich zdrowie. W efekcie decyzji dyrekcji MTA (zarządu transportu zbiorowego) autobusy jeżdżące po ulicach metropolii zabierają pasażerów za darmo bez obowiązku uiszczenia opłaty za przejazd.
Mimo medialnego napędzania psychozy strachu w mieście wciąż pełne są ulice, chodniki, place i parki. Młodzi ludzie często w chustach lub szalikach owinietych wokół twarzy spacerują, jeżdżą rowerami oraz uprawiają jogging lub wychodzą na spacer z psami. Dużo widać na ulicach też osób starszych, ci jednak wyposażeni są we wszystkie antywirusowe akcesoria jakie zaleca się na wypadek epidemii. Kwitnie życie towarzyskie w domach, na werandach z tyłu budynków zwanych tutaj "porch" lub "back yard" czyli przydomowe ogródki zazwyczaj znajdujące się od tyłu budynków.
Gdy jest piękna pogoda, a bywa zazwyczaj dwa lub trzy dni w tygodniu (pogoda jest tu w kratkę), czyli świeci słońce i panuje temperatura około 20 stopni Celsjusza - skuszona wiosną, kwitnącymi drzewami i puszczającymi już zielone pąki liści - ludność wylega masowo do parków, lub nad East River. Nie czuć tu zbytnio paniki, mimo wszech obecnych masek, apaszek, lateksowych rękawiczek. W sklepach i marketach ciężko jednak o towar naszych czasów "hand sanitizer" (żel dezynfekujący na bazie alkoholu), alkohol dezynfekujący czy mydło w płynie. Papier toaletowy, mimo że jest go w bród wykupuje hurtowo prawie każdy.
Zamknięcie biznesów usługowych oraz budów skutkuje plotkami i spekulacjami na temat zasadności płacenia czynszu oraz przewidywaniami na temat rządowej pomocy dla bezrobotnych. Wielu rezydentów miasta kwituje ze zrezygnowaniem sytuację zdaniem: "I'm really sick of this shit" czyli że mają już po dziurki w nosie całej zaistniałej sytuacji. W międzyczasie między przechodniami przemykają na rowerach, lub skuterach elektrycznych dostawcy jedzenia na wynos z barów szybkiej obsługi lub restauracji a kurierzy UPS dostarczają paczki adresatom. Tak więc póki co metropolia żyje. Nadchodzącą wiosna napawa optymizmem i jakąś podskórną wiarą, że wkrótce zły czas minie. Czekają na to z utęsknieniem młode nowojorczanki, które już w kusych strojach, ale w maskach lub chustach na twarzach chwytają każdy promyk wiosennego słońca.