W ramach reformowania nauki chcemy mieć za 10 lat 10 uniwersytetów krajowych w pierwszej setce rankingu szanghajskiego. Labidzimy, bo cudzoziemcy nie chcą tu wykładać ani doktoratów robić. Bo korupcja, układy, niejasne kryteria awansu Tyle cudzoziemiec wie o polskiej nauce. Dokładniej, to on wie tyle, ile powie mu polski kolega, który właśnie przyjechał na stypendium, a my jakoś mamy tendencję do plucia na swój kraj w rozmowach z obcymi. Dotyczy to i profesorów i celebrytów, w tym celebrytów - profesorów. Zwłaszcza, jak rządzą ludzie, co to są "not our kind of people." I w ogóle i w szczególe. Raczej nie powie ci taki "wiesz, pracuję w młodej uczelni, rozwijamy się, robimy fajne rzeczy, choćby to, to i to. Słuchaj, robicie coś podobnego, to popracujmy razem" czy "mam fajny zespół, przyjedź do nas, zobacz, co robimy" tylko opowiada o wszechogarniającym syfie i tym z jakimi idiotami musi pracować. On jeden (lub ona, nie bądźmy gender specific) diament w popiele po prostu. Nawet jeśli to prawda i co drugi w instytucie to koń Pana Boga, czy naprawdę TO jest informacja, którą koniecznie musimy się z kolegami z zagranicy dzielić?
Jeśli takie rzeczy "sprzedaje" się cudzoziemcowi, to mu się odechciewa wizyty w Polsce, a co dopiero starań o pracę. Ale niech tam, trafił się wariat, co chce pracować. Odpowiedział na ogłoszenie, zrezygnował z profesury (pełnej) , powiedzmy w Oxfordzie i okazuje się, ze:
- nie dostanie etatu profesora zwyczajnego, bo nie ma tytułu profesorskiego, a tylko stanowisko, czyli taki z niego profesor, jak z Lecha Kaczyńskiego(*), więc z łach będzie najwyzej nadzwyczajnym.
- jego profesorskie kwalifikacje muszą być dopiero uznane za równe polskiej habilitacji, przy czym jakby chciał się przenieść z uczelni A do B całą kołomyję wypadałoby powtórzyć.
- na niektórych uczelniach nie będzie mógł być szefem katedry, bo ta godność wymaga "papierów" profesorskich podpisanych przez prezydenta
- jest drobna kwestia pensji. Wiem, prawdziwy uczony o tym nie myśl. Ale czynsz opłacić trzeba. Więc dowiaduje się nasz dzielny kandydat do pracy w Polsce, ze dostanie około 1000 Euro na miesiąc. Hurra! Gdyby przyjął etat w Dublinie dostawałby w miesiącu 10000 euro.
- za te 1000 euro na miesiąc i drugie tyle funduszy na badania(**) ma być tak samo efektywny, jak jego kolega w Dublinie.
- Co więc wybierze Polskę czy Irlandię? Polskę oczywiście. W końcu to jedno zero w tę czy tamtą stronę to betka.
A moze opłaca się w Polsce cudzoziemcowi robić doktorat? Figa. Musi go u siebie nostryfikować. Natomiast my uznaliśmy za chałom wszystkie stopnie nadawane w UE od Porto do Bratysławy. Z wyjatkiem Wysp Owczych i Antyli Holenderskich, ale i tu głowy bym nie dał.
i tyle.
Miau
Jakby ktoś w te stawki "dobrze zarabiających profesorów polskich" ((c) by D. Tusk) nie wierzył, to tu ma źródła:
http://www.bip.nauka.gov.pl/_gAllery/15/67/15671/20111005_rozporzadzenie_wynagrodzenia.pdf
http://www.dcu.ie/socio-legal/news/article/professor-in-law-job-opportunity
(*) Zarzut, ze X nie jest "prawdziwym" profesorem, a "tylko" pracuje na stanowisku profesora jest jednym z rozstrzygających argumentów za niskimi kwalifikacjami intelektualnymi delikwenta. Zaraza tej argumentacji objęła i fora internetowe, i bardziej cywilizowane miejsca debaty.
(**) 1000 Euro na badania na rok, tak gwoli jasności. I to, jak ma szczęście.