Salezjanin, który nonszalncko wypowiadał się o bezpieczeństwie obszaru i wyjątkowej sytuacji wolontartiuszy,
miał widocznie przed oczami przykłady mieszania faktów i "rzeczowej" żonglerki rzeczniczki prokuratury (nie pamiętam nazwiska, taka wysuszona, blada, jakby na odwyku).
Stwierdzał, że zagrożenia nie było, a doniesienia, dotyczyły innych terenów i grupa polskich wolontariuszy nie miała kontaktu z osobami zarażonymi. Oczywiście , (cokolwiek można potwierdzić po 21 dniach,) ale o tym zapomnial powiedziedzieć, jak rownież o tym że nasi wolontariusze mieli bezpośredni kontakt z miejscową dzieciarnią.
Malezyjski lot miał miejsce rownież w bezpiecznym korytarzu, w obszarze potencjalnie neutralnym. Tylko że tam trafienie rakietą, jest o wiele mniej prawdopodobne, niż kichnięcie zarażonego ebolą człowieka w twarz niezabezpieczonego wolontariusza.
W skrócie i jedni i drudzy, mieli czas aby podjąć decyzje skutkujące ewentualnym zaniechaniem podróży, kierunku, terminu.
Tylko że w wypadku wirusa, ofiar może być znacznie więcej.
Ciekawe czy p. Salezjanin weźmie również odpowiedzialność za sprowadzenie epidemii. Zobaczymy za 10 dni,(wrócili 3, a dziś jest 14) kiedy ebola pokaże oblicze nad Wisłą.
Inne tematy w dziale Polityka