Słyszałem niedawno, że biorąc pod uwagę liczbę różnych mediów i ich zasięg, mamy dzisiaj do czynienia z czterokrotną przewagą medialną totalnej opozycji w stosunku do rządzącej Zjednoczonej Prawicy. To i tak jest sytuacja nieporównanie lepsza, niż ta przed 2015 rokiem, ale przejęcie publicznej telewizji wcale nie wywołało choćby ograniczonej równowagi. Rzecz w tym, że telewizja publiczna stara się wypełniać obowiązek pluralizmu prezentowanych poglądów w programach z udziałem polityków, a tzw. telewizje komercyjne, które w całości wspierają totalną opozycję, nie troszczą się o pluralizm. Zwykle jest to przyjmowane jako naturalne prawo mediów komercyjnych, które rzekomo same się finansują. To finansowanie oparte jest głównie na wpływach z reklam, więc i tak wszyscy płacimy swój udział w cenach produktów, bez względu na to, czy korzystamy z programów tych mediów.
W programach telewizji publicznej pielęgnowany jest pluralizm, który uznany jest za podstawowy obowiązek, za miarę obiektywizmu i jest szczególnie widoczny w spektaklach publicystycznych obejmujących nadmiarową liczbę polityków reprezentujących różne partie. Oprócz naturalnego uczestnictwa polityków głównych partii zapraszani są także ci, których wyborcy obdarowali śladowym poparciem. W sumie, wystarczy zadeklarować utworzenie byle jakiej partyjki, jakiegoś odprysku lewicy, udawanej demokracji, socjalizmu, republikanizmu, czy po prostu „porozumienia” i już można się wśliznąć do telewizyjnego studia jako równoprawny uczestnik spektaklu, który niektórzy ironicznie nazywają debatą. Gdy zmierzyć czas wypowiedzi przedstawicieli rządzącej Zjednoczonej Prawicy i ich oponentów, zawsze widoczna jest przewaga tych drugich, tak więc troska o „pluralizm” tylko pogłębia brak medialnej równowagi stron. Ci z opozycji właściwie nie mówią, a serwują obszerne słowotoki, najczęściej niezwiązane z proponowanym tematem i nie pozwalają sobie przerwać, za to zawsze przerywają innym i włączają się w dowolnym momencie jak klasyczne zagłuszarki. Tematy podsuwane przez prowadzącego spektakl dziennikarza mają drugorzędne znaczenie, bo najważniejsze jest reprezentowanie swojej partii przez odpowiednio głośne przekrzykiwanie innych. Dziennikarzom to nie przeszkadza i zwykle sam poszkodowany musi się dopominać, by mu nie przerywano, a „moderator” dyskusji sam dodaje uwagi pogłębiające ogólny chaos.
W sumie tego rodzaju „publicystyka” jest czymś trudnym do zniesienia, a przecież powinna być główną i klarowną konfrontacją poglądów. Kierownictwo TVP zdaje się prowadzić ciągły casting prezenterek podających informacje o bieżących wydarzeniach i akurat to wychodzi im bardzo dobrze. Mamy już sporą grupę młodych, sympatycznych i urodziwych dziewczyn, które bardzo szybko uczą się swojej roli, mówią wyraźnie i poprawnie, dysponują dobrą dykcją i stosują właściwie umiarkowaną intonację. Nie zauważam natomiast żadnych prób poszukiwań dziennikarzy, którzy potrafiliby profesjonalnie moderować dyskusje. Żaden z podejmujących tę rolę dziennikarzy TVP nie potrafi zapanować nad elementarnym porządkiem w studio, w zasadzie wszyscy z nich wkraczają nagminnie w nieuprawnioną rolę uczestnika dyskusji.
Nie wiem kiedy to się zmieni, bo nawyki dzisiejszych dziennikarzy są nadzwyczaj trwałe i potrzebni są całkiem nowi ludzie wyuczeni do fachu, znający zasady obowiązujące moderatora dyskusji. Zanim się jednak zmieni, postawię jedno wymaganie, które powinno być już teraz konsekwentnie realizowane. Nie wolno w telewizji publicznej tolerować ewidentnych kłamstw. Bywają mianowicie fakty oparte na tak bogatej i w pełni wiarygodnej dokumentacji, że zaprzeczanie im, a tym bardziej bezczelne odwracanie ich znaczenia nie może być akceptowane. Zbyt często politycy kpią sobie z oczywistej wymowy faktów, formułują wnioski całkowicie z nimi sprzeczne, a tym samym obrażają telewidzów i słuchaczy radiowych.
Najbardziej aktualnym przykładem takiego kłamstwa jest dzisiaj nagminne rzucanie oskarżeń, że PiS, a w szczególności prezes J.Kaczyński i premier M. Morawiecki prowadzą politykę sprzyjającą Putinowi i Rosji. Bezczelność tego kłamstwa, a jeszcze bardziej odwrócenie zarzutu od siebie o 180 stopni jest tak obraźliwe i jaskrawo widoczne, że szacunek dla prawdy wymaga zdecydowanych kroków uniemożliwiających takie zachowanie. Współpraca z Putinem rządu PO-PSL jest udokumentowana obezwładniającą ilością materiałów. Są wśród nich bezpośrednie wypowiedzi D. Tuska potwierdzające ścisłą współpracę z Rosją „taką jaka jest”, z ostrzeżeniem, by nikt nie „sypał piasku” w tryby tej współpracy, deklaracja gotowości do sprzedaży Lotosu Rosjanom i wiele innych, także ze strony najważniejszych polityków PO. Były też czyny, decyzje i zachowania, które potwierdzały głębokie zaangażowanie w podporządkowanie Polski Rosji, a to wszystko w interesie Niemiec. Wszystko to przebija swoją wagą rola Tuska i jego politycznego otoczenia w zamachu smoleńskim. Do wyjaśnienia całości potrzebna jest wiedza na ile jego postępowanie związane z tą zbrodnią, nie mającą precedensu w historii świata, było świadome. Bez wątpienia jednak decyzje Tuska poprzedzające zamach wpisywały się w zaplanowany w Moskwie scenariusz, a jego zachowanie po zamachu były już świadomym kryciem sprawców.
Jeśli więc dzisiaj, wbrew faktom, ktoś w studio telewizyjnym oskarża główną ofiarę wieloletniej propagandy i agresji Putina o sprzyjanie jego planom, a nie uznaje, że tę obłędną politykę prowadził jego własny obóz polityczny pod wodzą D. Tuska, to takiego zachowania nie wolno tolerować. Dziennikarz prowadzący program powinien żądać od kłamcy natychmiastowego sprostowania. Jeśli to nie nastąpi, kłamca powinien być wyproszony ze studia z zapowiedzią, że już nigdy nie będzie gościem tego programu. Szacunek dla telewidzów i dbałość o wiarygodność telewizji publicznej nie może pozwalać na tolerowanie tak ewidentnych kłamstw. Najwyższy czas, by polemiki w studiach telewizji publicznej nabrały rozpędu w obronie prawdy.