Kiedy R. Sikorski w 2008 roku zakończył swoje sejmowe wystąpienie słowami: „A poza tym, panie marszałku, uważam, że Pałac Kultury powinien być zburzony”, wiedziałem już, że mamy do czynienia z wybitnie obrzydliwą postacią, która w polityce może wyciąć niejeden numer, a każda demonstrowana przez niego antykomunistyczna retoryka jest wyłącznie koniunkturalna.
Aktualnie rozpętała się dość sztucznie wywołana kampania zwolenników zburzenia PKiN, które miałoby być aktem wyzwolenia się od symbolu sowieckiej dominacji narzuconej przez J. Stalina powojennej Polsce. To rzeczywiście jest mocny argument zwolenników oczyszczenia Warszawy z paskudnej symboliki, jaką ten budynek reprezentuje, ale jego moc jakby zelżała z upływem czasu – blisko trzech dekad, które minęły od 1989 roku.
W uniwersytecie w Padwie, drugim we Włoszech i piątym w Europie najstarszym uniwersytecie, główne wejście wprowadza na dziedziniec, który był wybudowany w czasach Musoliniego i prezentuje mało atrakcyjną architekturę charakterystyczną dla tego okresu. Mój włoski przyjaciel wyjaśniał mi, że decyzja, by tego nie zmieniać oparta była na szacunku dla własnej historii i takie ślady tamtego czasu powinny pozostać nienaruszone. Ten sam włoski fizyk przyjechał kiedyś na konferencję do Warszawy i patrząc na budynek PKiN, trochę oswojony podświetlonymi na niebiesko tarczami zegarów, zapytał mnie: „A właściwie dlaczego Polacy tak nie lubią tego gmachu, przecież to całkiem ładna architektura?” Odpowiedziałem mu, że dla Polaków ważne są w tym przypadku skojarzenia związane z sowieckim zniewoleniem i ewidentnym zamysłem Stalina, by taka symbolika zdominowała stolicę Polski”. Jednak od czasu, do czasu powracałem myślą do wątpliwości mojego włoskiego przyjaciela i zastanawiałem się nad tym, jak powinniśmy postąpić.
Myślę, że mimo wszystko zburzenie PKiN byłoby trochę barbarzyńskim aktem, niezwykle kosztownym, kompletnie nie praktycznym, a zarazem byłoby jakąś beztroską ucieczką od historii, która przecież miała miejsce, choć dzisiaj można trochę na wyrost powiedzieć, że pozostała tylko złym wspomnieniem. Rodzi się pytanie: „Dlaczego nie mielibyśmy tego śladu historii zachować i dopisać do niej dalszy ciąg, zmieniający symbol zniewolenia w symbol wielkiego polskiego zwycięstwa?”
Niech polscy architekci wymyślą jak to zrobić, ale ja rzucę już teraz pomysł. Otóż należy ściąć iglicę i odpowiednie górne elementy pałacu, a w ich miejsce postawić dobrze widoczną postać św. Andrzeja Boboli. Nie ma bardziej wymownego przykładu postaci, która tak jak św. Andrzej Bobola swoją męczeńską śmiercią, a zwłaszcza męczeństwem po śmierci, mogłaby lepiej symbolizować polskie zwycięstwo nad komunistycznym totalitaryzmem. Górujący nad Warszawą i obejmujący całą Ojczyznę swoją opieką święty patron Polski bardzo szybko zmieniłby PKiN na ulubiony przez wszystkich Pałac św. Andrzeja. W następnych pokoleniach jedynie warszawscy przewodnicy opowiadaliby jego historię.
Jestem emerytowanym profesorem w dziedzinie fizyki jądrowej. Zawsze występuję pod własnym nazwiskiem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka