W magdalenkowym dogadywaniu się stojących na skraju przepaści decydentów PRL i grupy uzurpatorów bezpodstawnie uznających się za reprezentację opozycji ustalono, że 4 czerwca 1989 roku odbędzie się spektakl częściowo demokratycznych wyborów, w której opozycja będzie mogła walczyć o 35% miejsc w Sejmie i 100% w Senacie. Taką decyzję ogłoszono jako jeden z rezultatów pertraktacji Okrągłego Stołu i rozpoczęto kampanię zachęcającą Polaków do udziału w głosowaniu.
Równolegle niektóre środowiska odrzucające inicjatywę OS rozwinęły kampanię zniechęcającą do udziału w tej farsie i wieszczące, że wkrótce PRL całkowicie się samo rozpadnie. Trudno twierdzić z pewnością, jakie były motywacje Polaków gremialnie przystępujących do tych „wyborów”, ale jak sądzę, wielu z nich rozumowało podobnie do mnie. Uznałem mianowicie, że trzeba wziąć w tym udział, bo choć nie będą to wybory, jest wyjątkowa szansa potraktowania tego jako referendum i wyrażenia po raz pierwszy zbiorowego protestu przeciw tym, którzy ze wsparciem obcych zawłaszczyli Polskę po II wojnie światowej. A jeżeli referendum, to trzeba było zrobić wszystko, by udział był masowy, by wygrać jak najwięcej, by za cel obrać 100% tego co jest do wygrania, a w związku z tym trzeba było skrupulatnie pilnować procedur wyborczych i liczenia głosów.
Tak też wielu z nas mocno się bezpośrednio zaangażowało w komisje wyborcze, czy w funkcje mężów zaufania, aby osiągnąć ten cel. Wynik był oszałamiający, wzięliśmy wszystko co było do wzięcia, a przypadek senatora Stokłosy pokazywał jedynie, jaką rolę mogą odgrywać finanse we wszystkich kolejnych wyborach (także jako przestroga dla zwolenników JOW).
To było zwycięskie REFERENDUM odrzucające PRL i PZPR, a nie wybory i to, co stało się 4 czerwca 1989 roku, tak powinno być nazywane.
Nie tylko farsa ugody, w której narzucono tak drastyczne ograniczenie demokracji wyklucza nazwę wybory, jest także inny, równie ważny aspekt, który wzmacnia to wykluczenie. Chodzi o nabór kandydatów, których lista jedynie symbolicznie precyzowała referendalne pytanie za, czy przeciw PZPR. W istocie w olbrzymiej większości nie znaliśmy tych ludzi, a zdjęcie z Lechem Wałęsą było jednoznacznym sygnałem, który był instrukcją jak głosować. Słusznie ktoś powiedział, że nawet krowa dysponująca takim zdjęciem musiała wygrać w tych wyborach. Kompletnie nie podejrzewaliśmy wtedy, że sam Lech Wałęsa był częścią drugiej strony, a bieg wypadków w Polsce bardzo wcześnie pokazał, że to samo dotyczyło większości wybranych wtedy parlamentarzystów, którzy zadbali o trwanie przepoczwarzonej wersji PRL z tymi samymi beneficjentami.
Zwycięskie referendum, gdyby było wykorzystane warto by świętować i przed tym świętem powinni też skłonić głowy ci, którzy namawiali wtedy do bojkotu. Z jednej strony nie wyobrażali sobie chyba, że możliwy jest tak pełny i jednoznaczny wynik, z drugiej strony ukazali słabość swoich prognoz politycznych. Gdyby posłuchano ich wezwań do bojkotu, wynik byłby o wiele mniej korzystny, ułatwiłby przepoczwarzanie systemu PRL, a wynik i tak byłby uznany, bo zdrada się już wcześniej dokonała.
Co natomiast, chcą świętować ci, którzy zlekceważyli, odrzucili i wykorzystali dla siebie to zwycięstwo referendalne? Ich haniebna rola została już mocno zasygnalizowana wyborem Jaruzelskiego na prezydenta. Później było wiele działań przeciw Polsce, które trudno było zrozumieć, aż do czasu, gdy sytuacja jednoznacznie się wyjaśniła trzy lata później, dokładnie w rocznicę referendum, 4 czerwca 1992, kiedy obalono rząd śp. Jana Olszewskiego. Tamte słowa Tuska: „Policzmy głosy”, wyjaśniły z kim mieliśmy do czynienia i ilu ich było. Wszystko co działo się dalej, to potwierdzające tamtą zdradę fakty i szczegóły, a przede wszystkim straszliwe skutki, które Polskę i Polaków postawiły w opresji i wyjątkowo trudnych wyzwań dla budowania przyszłości.
Co oni chcą świętować?
To tak, jakby targowiczanie domagali się włączenia działań konfederacji targowickiej w święto Konstytucji 3-Maja. Analogia może daleko posunięta, ale historia nie dostarcza zbyt wielu przykładów do snucia takich analogii. Myślę więc, że o tym zwycięstwie referendalnym w 1989 roku warto zawsze pamiętać, ale zbyt smutna jest historia dalszych lat, by świętować coś tak ważnego, co zostało doszczętnie zmarnowane, odrzucone i sprzeniewierzone. Zamiast świętowania proponuję zrobić wszystko, by zdrajcy zostali na zawsze wyrzuceni z polskiej polityki i z przestrzeni publicznej.
Komentarze