Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna
201
BLOG

Piątek: Chamstwo i kłamstwo

Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna Rozmaitości Obserwuj notkę 43

„Polityka” opublikowała raport o chamstwie w necie. Jacek Żakowski na łamach „Wyborczej” wezwał do zwalczania tego chamstwa. I w prasie odbyła się wielka debata na temat jadowitości internetu, a w szczególności - polskiego internetu. Wreszcie, po wielu długich latach filozoficznej zadumy, polskie gazety zauważyły, że sieć internetowa, tak jak sieć pajęcza, składa się głównie z jadowitej śliny.  

To trochę tak, jakby Robinson Cruzoe, już po zasianiu zboża, wypieczeniu chleba, odchowaniu kozy i Piętaszka - nagle rozejrzał się i powiedział: „Ojej, ja jestem na wyspie. Ojej, na Oceanie Jadowitym. Ojej, ta wyspa tonie”.

Właśnie - jak sądzę, to nagłe przebudzenie po wieloletnim niedostrzeganiu ma wiele wspólnego z tonięciem wysepki, jaką stała się prasa.  

Internet jest w większości wypadków bezpłatny dla konsumenta - a prasa kosztuje.  

Internet jest bardziej atrakcyjny wizualnie (migają kolorowe obrazki! - a w naszych czasach posiadanie kolorowych, migających obrazków to sprawa wagi gardłowej).  

Internet jest w domu, na komputerze - a gazeta zwykle w kiosku. I Internet zawiera miliard razy więcej informacji niż cały kiosk.  

Co więcej, internet jest o 90 procent tańszy dla reklamodawców. I nic dziwnego, że gazety giną, bankrutują, albo wyprawiają niesamowite wygibasy, byle tylko utrzymać czytelników i sponsorów.  

Dopóki internet im nie zagrażał, panie i panowie redaktorzy nie przejmowali się tym, że ktoś  został zhańbiony, opluty, czy obrażony. Mówili: „eee, kto by się tam przejmował internetem”. Teraz nagle oj, jak się przejmują.

Nieważne jednak, jakie są ich pobudki. Jako protestant wiem, że ludzie zawsze działają ze złych pobudek, a jeśli przypadkiem wyjdzie im coś dobrego, to nie jest to przypadek, tylko Łaska Boska.  Uważam, że inicjatywa Jacka Żakowskiego jest zasadniczo dobra. Nie może być tak, że najbardziej efektywne i powszechne narzędzie komunikacji staje się Oceanem Jadowitym i Wielkim Wybuchem Agresji. Mamy już dosyć czynników demoralizujących w naszym życiu. I mamy już naprawdę aż za wiele boisk, na których trwa nawalanie się każdego z każdym.

Ale kiedy już gotów byłem cieszyć przebudzeniem prasy, oto nagle sama „Gazeta Wyborcza” daje Żakowskiemu odpór! Wyśmiewa go (oczywiście grzecznie), zarzucając mu ciągoty do cenzury i wyolbrzymianie problemu. Najpierw robią to Michał Olszewski i Paweł Wujec. A zaraz potem profesor filozofii Jan Hartman. Ten przy okazji podlizuje się internetowym oszczercom.

Profesor Hartman pisze tak: „Osobiście chamom zawdzięczam wiele. Nie tylko dlatego, że nauczyli mnie, że internet to ostra jazda. Dzięki nim, dzięki temu sieciowemu waleniu prosto w oczy i ja mogę sobie w sieci na więcej pozwolić. Przaśna obyczajowość internetu pozwala także mnie jako autorowi mówić bardziej otwartym tekstem, a tym samym pisać rzeczy niemające szans na publikację w tradycyjnej prasie”.

Jasne. Bo pan profesor filozofii przez całe życie marzył, żeby napisać do „Gazety” esej na przykład o Heideggerze, pod takim montypythonowskim tytułem: „Heidegger, Heidegger, fuckin’ beggar, pierdolony głębinowy naziol”. Ale nie mógł tego zrobić na papierze - dopiero teraz na forum „Wyborczej” może się wyżyć.  

Hartman pisze dalej: „Ale to nie wszystko. Chamy i ludzie złośliwi wyszukują w tym, co robimy i piszemy, ukrytych słabości i fałszywych intencji. I raz na dziesięć razy rzeczywiście coś wykryją. Po części właśnie dzięki chamskim wpisom dowiedziałem się, jak ludzie rozumieją mój tekst bądź go nie rozumieją, w jaki sposób go czytają i o co mnie podejrzewają. Od kiedy publikuję w sieci, wyrażam się jaśniej, odważniej i jak ognia wystrzegam się krętactwa i fałszywych nut, bo wiem już, że czytelnicy świetnie je wyczuwają.”

Czyli tłumacząc na polski: „O mój wspaniały chamie, o jakże wspaniałe jest twoje chamstwo, przy tobie nabrałem wspaniałej chamskiej tężyzny i prostoty”. Rzeczywiście, zero fałszywych nut.

I jakoś tak się stało w krainie chamów, że akurat pod swoim artykułem profesor zebrał  zdumiewająco grzeczne komentarze. Czyżby cham tym razem wyjątkowo docenił miłe słowo?

Hmmm - powiedziałem sobie. Taka grzeczność pewnie nie ucieszy profesora. Przecież wręcz prosił: „Plujcie na mnie jadem, tylko gęstym”. To może ja napiszę profesorowi jakiś komentarz? Drastycznie chamski, aby mu dogodzić? Pod anonimowym pseudonimem, jak tchórzliwy cham?

Napisałem dwa komentarze, jeden pod drugim, oba pod tym samym nickiem.

Pierwszy komentarz był mniej więcej taki: „Ty qrrrva w d-pe j-bany profesorku weź nie p-dol i nie poklepuj na chamow po ramieniu bo my chamy nie potrzebujemy zadnego twojego j-banego pozwolenia, zeby ci nasr-ć na leb i na pysk ci sie spuscic”.

Drugi komentarz był mniej więcej taki: „Powyższy komentarz jest oczywiście prowokacją. Pokazuje chamstwo, które nas wszystkich - jak widać, włącznie ze mną  - otacza i przepaja. Pokazuje też, że chamstwo zwykle ma gdzieś pojednawcze gesty, jakie wobec niego wykonują ludzie bardziej wrażliwi. Po przeczytaniu milusiego, chamofilskiego artykułu Pana Profesora, jestem pewien, że taki miłośnik chamów nie obrazi się na mnie za moje chamstwo”.

Komentarze pojawiły się na forum. Ale po paru godzinach zniknęły. Oba i bez śladu.

Tylko dlatego podaję ich treść w przybliżeniu (w bardzo dużym przybliżeniu, bo je dość szczegółowo pamiętam).

Bohatorowie opozycji antykomunistycznej, bohaterowie „Wyborczej” opowiadają nieraz o jednej z najbardziej uciążliwych cech komunistycznej cenzury: usunięte teksty miały znikać ze stron gazet bez żadnych śladów swojego istnienia. Sanacyjna cenzura pozwalała zostawiać puste miejsca - w PRL-u było to zabronione. Nie wolno było nawet wiedzieć, że jest coś, czego nie wolno. Dopiero po stanie wojennym w miejscach ocenzurowanych zaczął pojawiać się trzykropek w nawiasie, czasem razem ze słynnym tekstem: „Ust. z dnia takiego a takiego o kontroli prasy, publikacji i widowisk, etc. etc.”.

Uczciwa cenzura internetowa - taka, na jaką mógłbym się zgodzić i taka, o jakiej pewnie myśli Żakowski - usunęłaby pierwszy z moich komentarzy, zastępując go informacją: „Komentarz usunięty z powodów takich to a takich”. Zostawiłaby natomiast komentarz drugi.

„Wyborcza” nie zastosowała uczciwej cenzury. Zastosowała zabieg o PRL-owskim zapaszku. Ocenzurowała wszystko - udając, że nie ocenzurowała nic. Nie poinformowała o usunięciu obu komentarzy, z których zresztą tylko jeden był wulgarny.

Co to znaczy? To znaczy, że panie i panowie z „Wyborczej” mają gdzieś chamstwo i mają gdzieś wolność. Jak coś im się nie spodoba, to ocenzurują. I to tak, żeby nikt nie widział. Ale będą podlizywać się obłudnie chamstwu i udawać, że bronią jego absolutnej wolności. Bo chcą, żeby chamstwo jak najczęściej wchodziło na ich portal i naparzało się tam maczugami. Bo walka trzyma dłużej gościa na portalu (on komuś coś napisze, ktoś jemu odpisze i tak zaczną się opluwać, że aż spędzą kilka godzin na forum). Bo to przyciąga kolejnych chamów. Bo to zwiększa oglądalność i „klikalność” portalu - a dzięki temu można wyciągnąć z reklamodawców więcej szmalu.

Najwyraźniej, „Gazeta Wyborcza” uznała, że agonii prasy nie da się powstrzymać, trzeba być coraz mniej „Gazetą Wyborczą”, a coraz bardziej Gazetą.pl i Wyborczą.pl - należy więc przyhołubić sobie jak najwięcej internetowych odbiorców razem z całą ich specyfiką.

Na forum „Wyborczej” widziałem wiele komentarzy, równie chamskich jak ten mój pierwszy - których jednak nie usunięto. Nie ocenzurowano mnie więc za chamstwo. Ocenzurowano mnie za myśl.

I na zakończenie: dzisiaj w drukowanym magazynie „Wyborczej” „Duży Format”, Krzysztof Varga deklaruje się - no co Ty, Krzysiu??? - jako mieszczański porządniś. Pisze, że ogólnodostępne fora internetowe to bagno, to „złe dzielnice”, do których człowiek rozsądny nie wkracza po zmroku. Kto nie trzyma się od nich z dala, sam jest sobie winien. Super, Krzysiu, ale co ma zrobić człowiek rozsądny, gdy padają gazety, a zostają po nich tylko portale z ogólnodostępnymi forami internetowymi? Czy taki człowiek ma zapomnieć o informacji czytanej i oglądać tylko telewizyjne wiadomości? Niczego się wtedy nie dowie. A może ma czytać artykuły zezem - starannie omijając wzrokiem sample i nagłówki komentarzy, umieszczone pod tekstem? Jak taki człowiek ma zapomnieć, że kilka linijek niżej zaczyna się piekło wrzącego jadu i gówna?  

Tomasz Piątek
www.tomaszpiatek.pl

Tekst ukazał się na witrynie Krytyki Politycznej.

Krytyka Polityczna

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości