Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna
140
BLOG

Piątek: Salcesonowa czerezwyczajka

Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna Polityka Obserwuj notkę 8

Przypomniałem sobie dzisiaj stary dowcip z czasów komuny. Co to jest salceson? Szynka z przeszkodami.

Wracałem z psem ze spaceru przez zaśnieżoną Łódź. Chodnik był na przemian kompletnie zasypany i odśnieżony, zasypany i odśnieżony. Piętnaście metrów zaspy, piętnaście metrów chodnika, dwadzieścia metrów zaspy, trzydzieści metrów chodnika. Gdy spod śniegu wyłaniał się chodnik, znaczyło to, że wchodzę w strefę, za którą odpowiedzialny jest gospodarz stojącej przy chodniku kamienicy. Pomiędzy kamienicami - nie odśnieża nikt. To wspaniała strefa, wolna od ingerencji wszelkich władz publicznych. Powinien w niej szaleńczo kwitnąć swobodny, nieskrępowany biznes. Niestety, jakoś nie kwitnie. Proponuję profesorowi Balcerowiczowi, żeby zagrzebał się w tej zaspie i to sprawdził. Najlepiej dogłębnie i długo.

W Warszawie, gdzie byłem podczas poprzedniej śnieżycy, było podobnie (przykładowo na Służewcu, i to wcale nie tym Przemysłowym). Nie mogłem więc dzisiaj zwalić winy na rozpad Łodzi (skądinąd prawdziwy) i rozkład jej władz samorządowych (skądinąd bardzo cuchnący). Najwyraźniej żyjemy w kraju z przeszkodami, w którym miasta z przeszkodami pełnią tylko rolę wyjątkowo dużych przeszkód.

Ale właściwie czemu ja się denerwuję? Przecież jeżeli obywatelom przeszkadza śnieg, to powinni wyjść sami z łopatami na ulicę i radośnie wszystko odśnieżyć w neoliberalnym czynie społecznym. Takie rozwiązanie nasz rząd ostatnio wciąż nam proponuje.

Na przykład, grupy rolników i ekologów protestująprzeciwko uprawianiu genetycznie modyfikowanej żywności w Polsce. Wiceminister środowiska, Janusz Zaleski, mówi: „Chociaż nie chcemy, ale musimy to zrobić” (zezwolić na uprawę GMO). Ale dla Polaków, którzy nie chcą wyewoluować w szarawe gąbczaste kule żywiące się pleśnią, minister ma wspaniałą propozycję: „…Nowa ustawa da możliwość tworzenia stref wolnych od GMO. - Jeśli rolnik będzie chciał produkować żywność ekologiczną i nie mieć w sąsiedztwie GMO, będzie to mógł zrobić. W jego sąsiedztwie w obrębie jednego lub dwóch kilometrów nie powstanie uprawa roślin genetycznie modyfikowanych - dowodzi Janusz Zaleski. - Wierzę w rolników, że nie będą chcieli mieć w swoim sąsiedztwie takich upraw. Więc praktycznie Polska może być wolna od GMO - dodaje”. Czy pan minister już wyewoluował w pleśniową kulę? Jego mózg na pewno tak.

Ale ta mózgowa mutacja nie ogranicza się do jednego ministra, właściwie można byłoby ją określić jako gubernitis, czyli chorobę ogólnorządową. Obywatelskie Forum Dostępu do Książki, w tym i ja, domaga się utrzymania zakazu łączenia i likwidacji bibliotek. Reprezentujący rząd Grzegorz Gauden, dyrektor Instytutu Książki, pisze tak: „Piątek uważa, że rząd powinien załatwić problem bibliotek w każdej gminie, miasteczku lub wsi. To czysta utopia, marzenie o wszechogarniającej i omnipotentnej władzy centralnej, która ma załatwić każdą sprawę, ma zakazać albo nakazać centralnie, a potem rozliczać wykonanie, tworząc np. jakąś biblioteczną czerezwyczajkę. To filozofia państwa bez obywateli i bez samorządu zalatująca myśleniem z czasów PRL”. Bardzo lubię słuchać wywodów Grzegorza Gaudena, ponieważ jest to człowiek, który wszystko, co mówi, mówi z miłością. Tyle że ja żadnej czerezwyczajki nie żądałem. Właściwie nawet o jednego kontrolera na pół etatu nie prosiłem. Ja prosiłem tylko o utrzymanie istniejącej ustawy. O utrzymanie tego, co jest (w kwestii bibliotek) i co dotąd jakoś funkcjonowało. Nic mi nie wiadomo, żeby rząd Donalda Tuska miał do tej pory jakąś biblioteczną, książkową czy literacką czerezwyczajkę.

Ale czytam dalej i co się dzieje? W tym samym tekście dyrektor Gauden domaga się, żeby to działacze spontanicznie powstałego Obywatelskiego Forum Dostępu do Książki śledzili i nękali samorządy w sprawie bibliotek. Czyli najwyraźniej Gauden jednak akceptuje ideę powszechnej bibliotecznej czerezwyczajki, zaglądającej do każdej gminy i każdego sołectwa. Pod warunkiem, że będzie to czerezwyczajka oddolna, nieobciążająca budżetu państwa. Ten, jak wiadomo, ma być nieustannie obcinany. Budżet państwa ma się kurczyć z każdym rokiem, albowiem na tym polega zdrowa gospodarka (panie profesorze B., proszę wsadzić głowę z powrotem do zaspy).

Znowu przypominają się stare dowcipy, a dokładnie piosenka kabaretu OTTO pod tytułem: „Obywatelu, zrób sobie dobrze sam”. Czyli sam się okradnij, wytrop, osądź i wsadź.

Tyle że chyba mamy do czynienia ze zbyt poważną sprawą, aby się z niej śmiać. Ja jestem wielkim zwolennikiem obywatelskich grup nacisku na władze w konkretnych sprawach. Ale nie można tych obywatelskich grup obarczać odpowiedzialnością, którą powinny brać na siebie same władze. Pospolite ruszenie jest akcją, nie instytucją: ludzie nie mogą pilnować dobra publicznego bez przerwy, muszą z czegoś żyć, pracować, pilnować dzieci etc. Nieczęsto się więc zdarza, że pospolite ruszenie da radę dopilnować sprawy długotrwałej, skomplikowanej i rozproszonej po całym kraju, takiej jak biblioteki lokalne, albo lecące z wiatrem ziarna mięsożernej, agresywnej rzepy. Właśnie dlatego ludzie wybierają fachowców, którym płaci się za pilnowanie takich spraw - i tych fachowców nazywamy rządem.
Oczywiście, w tym momencie pan profesor wynurza się z zaspy i krzyczy, że im mniej rząd robi, tym jest lepiej. Ale niestety, panie profesorze, rząd to jest coś takiego, że nawet jak nic nie robi, to też robi. Każde działanie i niedziałanie rządu produkuje bardzo wymierne skutki. Nasz rząd, niczym rząd jakiegoś Gomułki albo Gierka, bardzo intensywnie działa na rzecz, przykładowo, wysiewania i hodowli. Tyle że wysiewania mięsożernej rzepy i hodowli analfabetów. A może nawet - hodowli agresywnych analfabetów.

Bo wszystko, co robi władza i czego nie robi, jest wyraźnym komunikatem dla ludzi, którzy instynktownie szukają wzorców i norm. Władze publiczne, które odpuszczają sobie ochronę starego zabytku, uczą wszystkich, że ten zabytek to śmieć, o który nie warto się troszczyć. Władze, które nie pomagają ulicznemu żebrakowi, uczą wszystkich, że ten żebrak to śmieć, o którego nie warto dbać. A ludzie, którzy żyją w przestrzeni zaniedbanej i w zaniedbanym społeczeństwie, ludzie, którzy są olewani i oszukiwani przez tych, co mieli się nimi zajmować… Tacy ludzie stają się nieufni i źli. Wobec wszystkich, nawet wobec tych, co są jeszcze bardziej olewani przez władze. Szczególnie wobec nich - bo ci najbardziej wykluczeni stwarzają wokól siebie największe problemy, najbardziej drażnią.

Takie są efekty. Co piąty wrocławski licealista uważa, że żebraków należy zamykać w gettach, wywozić, pozbawiać praw etc. Najwyraźniej mózgi tych młodych ludzi również wyewoluowały w gąbczaste kule, tyle że brunatne. Myślę, że przyczyną mutacji było nie tylko 20 lat Balcerowiczowskiej propagandy o „pasożytach socjalnych”, ale także załączony do niej żywy obrazek: widoczna gołym okiem polityka zaniedbania. I teraz, jak ci brunatni licealiści założą swoją oddolną, nieobciążającą budżetu czerezwyczajkę, to będą kłopoty.

No, chyba że minister Boni powie nam, że strategia „dyfuzji przez polaryzację” (czyli jak ja mówię, wysuszenia przez zamoczenie) nakazuje wprowadzenie żebraków w centrum życia społecznego poprzez oddolne wywożenie ich do baraków w Bieszczadach. Panujący nam neoliberalizm czym wtedy będzie się różnić od faszyzmu? Uśmiechem dyrektora Gaudena.

Tomasz Piątek

Komentarz ukazał się na witrynie www.krytykapolityczna.pl.
 

Krytyka Polityczna

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka