Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna
259
BLOG

Piątek: Wieża Wawel

Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna Polityka Obserwuj notkę 23

Dosyć tego dobrego. Albo złego. Wychodzi na to jednak, że dobrego. Bo wszyscy, albo prawie wszyscy, przeżywają to, jako coś dobrego. Media z zachwytem celebrują czerń nagłówków, demonstrując różne odcienie szykownej powagi i elegancko stonowanego podniecenia. Jeden, tylko jeden powszechny wszechobecny temat, wczoraj i przedwczoraj, jutro i pojutrze, dzień w dzień. Żałoba narodowa.
Żałoba narodowa po tragicznej śmierci głowy państwa – OK, niech to będzie jeden dzień, dwa dni. Żałoba po wielu zdolnych i zasłużonych (w złym i w dobrym) osobach – trzy dni. Ale co takiego mieli w sobie ci, co zginęli, żeby konieczna była żałoba tygodniowa? Albo zamykanie teatrów na miesiąc? Przecież codziennie giną setki tysięcy ludzi, zapewne równie wartościowych, jak prezydent Kaczyński. Codziennie giną dziesiątki ciężko pracujących, uczciwych Polaków – pewnie z wielu punktów widzenia bardziej zasłużonych niż prezydent Kaczyński. Ich jakoś nie czcimy. I pewnie nie dałoby się ich wszystkich uczcić – musielibyśmy uprawiać żałobę narodową codziennie. Ale okropny i brzydki jest rozziew pomiędzy cichym, anonimowym bytowaniem tych a groteskowym lansowaniem polityków przez media - włącznie z monstrualnie rozdętą żałobą tygodniowo-miesięczną.


Czy aż tak poddańczym jesteśmy społeczeństwem? Czy aż tak czcimy polityków?


Wręcz przeciwnie, mamy o nich jak najniższe mniemanie, uważamy ich za złodziei i psychopatów. Dlatego uważam – a nawet więcej, jestem pewien, czuję, widzę – że wielodniowe rozkoszowanie się żałobą narodową nie ma żadnego związku z politykami. Polacy nie przeżywają żałoby narodowej po to, żeby przeżywać śmierć polityków. Polacy przeżywają żałobę narodową po to, żeby przeżywać Polaków. Żeby przeżywać siebie.
To do pewnego stopnia można zrozumieć. Żyjąc przez kilkaset lat w stanie nędzy, rozpieprzu i niewoli (sarmacki feudalizm, saska anarchia, rozbiory, sanacyjny autorytaryzm, okupacja hitlerowska, PRL), społeczeństwo polskie nauczyło się, że to nieszczęścia wyznaczają rytm wspólnotowego życia i historii. I że szczególnie wielkie nieszczęścia („potop szwedzki”, przegrane powstania i wojny, spacyfikowane rozruchy, stan wojenny) mają jeszcze tę magiczną moc, że ponadklasowo integrują ludność, zazwyczaj rozwarstwioną, zdezintegrowaną i pomiażdżoną. Nic więc dziwnego, że na wieść o katastrofie Polacy zaczynają odruchowo przeczuwać falę zbliżającego się międzyludzkiego ciepła i nagle garną się do siebie, zamiast odpychać.
Ale w tej celebracji nieszczęścia jest jeszcze jeden aspekt, mniej sympatyczny. Odkąd naszą wyobraźnią zawładnęły masowe media, nasze odczucia stały się mniej spontaniczne. W telewizji przeglądamy się jak w lusterku. I nagle nad grobami czterdziestomilionowa masa mizdrzy się do kamer na ponuro. „Co o nas mówi ta uroczystość… ta żałoba… ten sposób przeżywania…” – pytają Tomasze Lisy i inni solenni celebranci Our Big Fat Polish Mourning. Co o nas mówi? Ach, jacy jesteśmy uduchowieni! Jak przeżywamy! W jakim sacrum zbiorowym przebywamy!


Profesor Małgorzata Kowalska w całej tej żałobie widzi elementy sensowne i ubolewa nad tym, że została ona sprowadzona do absurdu. W tekście: Przerwany poród sensu pisze tak: „Zarówno praca żałoby, jak i towarzysząca jej praca sensu zostały szybko zakłócone, by nie rzec nieodwołalnie przerwane, przez znajomą naziemną rzeczywistość. Trudno powiedzieć, co zostanie z lirycznych uniesień polsko-rosyjskich, ale wiadomo już na pewno, że bezpowrotnie zniknął efekt «wzniosłej obłudy» i eschatologiczno-etyczno-egzystencjalnego pojednania między przeciwnikami i zwolennikami prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Zdumiewająca decyzja o pochowaniu Prezydenta na Wawelu sprawiła, że wspaniałomyślne odruchy przeciwników błyskawicznie utknęły im w gardle, a nierzadko zamieniły się w gniew. Ci, którzy zadecydowali o pompatycznym miejscu pochówku, podbili bębenek żałoby tak bardzo, że go przekłuli. Niezależnie od tego, ile osób przyjdzie na pogrzeb prezydenckiej pary, niezależnie od tego, ile jeszcze dobrych słów poświęci się w mediach tej prezydenturze, z balonu narodowej wzniosłości uciekło już powietrze. Wszystko powraca do normy. To znaczy znów do absurdu”.

Ja nad upadkiem, nad powrotem do absurdu – nie boleję. Bo nie widziałem w tej żałobie specjalnych oznak prawdziwego pojednania, czy to polsko-rosyjskiego, czy też PO-wsko-PIS-owskiego. Widziałem tylko samozachwyt: „Ach, jak my się jednamy. Ach, jak w obliczu śmierci wybaczamy. Ach, jak jesteśmy wyważeni, nawet wobec Kaczyńskiego”. Tak samo jak w przypadku Matki Wszystkich Żałób, czyli żałoby po papieżu. Właściciele spektakularnie zamykali wtedy agencje towarzyskie, a kibice wrogich klubów deklarowali wieczny pokój. Ile było w tych deklaracjach prawdy, a ile egzaltacji? Mijały trzy dni i agencje znowu były otwarte, a kibice łamali sobie ręce i nogi.

Ze słów, ze wspólnie wymienianych i nakładających się na siebie frazesów – budujemy sobie znowu świątynię własnej pychy. Nie ma znaczenia, że w formie grobowca. Jeżeli wieża Wawel zakłóciła nam tę wymianę frazesów, jeżeli wieża Wawel pomieszała nam języki – to ja nie ubolewam, tylko szukam w tym Bożej interwencji. Być może, nie dla wszystkich będzie ona zbawienna, nie wszyscy ją zrozumieją – ale dla wielu może być otrzeźwiająca.

Tomasz Piątek

Tekst ukazał się na www.krytykapolityczna.pl

Czytaj też: www.tomaszpiatek.pl

Krytyka Polityczna

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka