Moja notka z godziny 15.02 o identycznym tytule, (choć z zerem na końcu) wzbudziła spore zainteresowanie, (1336 kliknięć i 35 komentarzy za które serdecznie dziękuję) a nawet ostrą polemikę dwóch czupurnych lektorów.
Felietonowa forma notki sprowokowała też pytanie jednego z czytelników „co autor miał na myśli” pisząc taki tekst.
Wyjaśniam więc:
uważam, że atomizacja społeczeństwa osiągnęła w Polsce w ostatnich 20 latach taki stopień, iż niemożliwym wydaje się już w naszym kraju zbiorowe wystąpienie w obronie interesów grup zawodowych. Stało się tak z powodu likwidacji wielkich zakładów pracy w których zawodowa więź, solidarność i obrona były kiedyś czymś oczywistym. Gdyby komuniści wiedzieli, co może stać się w stoczni zatrudniającej 20.000 osób pewnie nigdy nie dopuściliby do budowy takiego molocha.
Natomiast kapitalizm z jego nieuchronną konsekwencją w postaci bezrobocia wywołuje strach, rywalizację o miejsca pracy, wreszcie paraliż zbiorowego działania zmierzającego do obrony zagrożonej zbiorowości. To charakterystyczne dla młodego stadium rozwoju tej formacji. Mam nadzieję, o czym pisałem już kiedyś na tych łamach, że związkowa dojrzałość doprowadzi kiedyś w Polsce do tego, że liderzy syndykalni będą potrafili mobilizować bazę (tak to się nazywa również w kapitalizmie) do społecznych wystąpień.
Ale do tego czasu masowy odruch społeczny pojawiać się będzie w Polsce sporadycznie, w okolicznościach tak nadzwyczajnych jak śmierć papieża, czy katastrofa smoleńska.
„Majowa mobilizacja 0” i niniejsza glossa do niej starają się podkreślić, że Polacy wyjdą na ulicę w zasadzie tylko w dwóch wypadkach: aby zapalić znicz na cześć ojca świętego lub tragicznie zmarłego prezydenta.
Jest podłością sądzić, że tysiące, dziesiątki i setki tysięcy ludzi między Starym Miastem i pałacem prezydenckim to podżeganie rodziny, albo brata prezydenta.
Władze tego kraju powinny składać nieustanny hołd tym przedstawicielom narodu, którzy z takim pietyzmem opłakują śmierć swojego wybrańca. A może przemawia przez nich strach, że po nich nikt nie zapłacze, nikt nie przyjdzie z kwiatem, nikt nie zapali świeczki?
Trzeba być bez serca lub mieć duszę myśliwego, aby w geście zapalonego znicza, czy złożonego na bruku tulipana widzieć polityczną inspirację lub co gorsza, prowokację.
Chciałem powiedzieć, że jest dla mnie sprawą ohydną insynuowanie, że 10 kwietnia 2010 roku przyszedłem pod pałac na Krakowskim Przedmieściu z pobudek politycznych. Uwłacza mi każdego 10 miesiąca to, że usłużni dziennikarze z tragicznego wspomnienia starają się zrobić polityczną zadymę.
Ale skoro za namową propagandzistów chce tego i Komorowski i Tusk, to niegodziwością Kaczyńskiego względem brata byłoby nie dołączyć do tego tłumu. Dlatego jest on wśród nas. I jest nam z nim raźniej.
I żeby wszystko było jasne - nie jestem zagorzałym zwolennikiem Kaczyńskiego. Krytykowałem go również tutaj. Ba, wyrażałem pogląd, że nawet w przypadku wygranej PiS nie powinien on podejmować się misji tworzenia rządu.
Z ogromnym żalem konstatuję, że spontaniczne manifestacje na Krakowskim Przedmieściu są prawdopodobnie ostatnią polityczną manifestacją polskiego tłumu, który w sposób niemy demonstruje przeciwko stylowi uprawiania w Polsce polityki.
Z trwogą myślę, że gdyby pochody dla upamiętnienia ofiar smoleńskiej tragedii miały, co nie daj Boże, odejść w niepamięć, to zastąpią je manifestacje gejów, lesbijek, zwolenników aborcji i eutanazji.
Inne tematy w dziale Rozmaitości