Kupujemy im mundury, rozdajemy samochody, płacimy pensje, dajemy lokale, rozdajemy gadżety w postaci telefonów, radiostacji i radarów. Za to oni ścigają nas po mieście od 8 do 18. Ta kretyńska gra nazywa się w Rzeczypospolitej straż miejska.
Kiedyś była to straż nocna. Pełniły ją gildie, czyli stowarzyszenia kupców i rzemieślników. Nocna straż miała zapewnić bezpieczeństwo dzielnicy, miasta, ulicy. Straż nocna zamykała w mieście bramę, w miejscach szczególnej troski zapalała pochodnie, biła w dzwony na trwogę. Ten szlachetny polski obyczaj zyskał w Europie sławę dzięki genialnemu obrazowi Rembrandta zatytułowanemu właśnie „Straż nocna”, albo „Wyjście strzelców” z pyszną, rembrandtowską grą światła i cienia. Ale nasi współcześni strzelcy nie są tak romantyczni i nie wychodzą z koszar po nocach. Dziś wyposażona za nasze pieniądze armia strzelców nie zajmuje się niczym więcej, tylko śledzeniem naszych źle zaparkowanych samochodów.
Jeszcze przed kilku laty warszawska straż miejska była na usługach szemranych chłopców z WaParku. To taka typowa transformacyjna firma dwóch facetów: ponoć znany biznesmen, i ponoć były agent. Za biuro służył im jeden pokój w hotelu. Ale tak w ogóle, to szczęściarze. Udało im się, dzięki poparciu SLD wygrać przetarg na 1.300 Warszawskich parkometrów i mogli zgarniać 70 procent z 40.000.000 złotych, które rocznie stołeczni kierowcy wsypują do automatów. Trzyosobowa rada nadzorcza WaParku zgarniała z tego ponad 2.000.000 złotych rocznie. Zarząd skromniej – tylko 864.000 złotych. Kierowców, którzy nie płacili tej mafii ścigała straż prezydencka.
No i co? Przyszedł do ratusza Kaczor i rozgonił to towarzystwo. I jak tu lubić Kaczyńskich?
Mam osobiści na pieńku z chłopakami ze straży. Dwukrotnie fotografowali mnie w mieście za pomocą fotoradaru. Robili te fotki, a później naiwnie oczekiwali, że powiem, iż ta czarna plama w miejscu twarzy to moja dobrze sfotografowana buźka. Guzik, nie przyznałem się. Ciągali mnie więc po sądach i o dziwo, dwukrotnie z nimi wygrywałem: raz w grodzkim, raz w rejonowym sądzie. A żądania mieli wysokie: 600 złotych mandat i 10 punktów karnych. Niedoczekanie wasze.
Tymi funkcjonariuszami, którzy chcą cię w biały dzień zrobić na szaro, zajęła się ostatnio Najwyższa Izba Kontroli. I co stwierdziła? Że to zaraza gorsza od raka.
Liczba straży gminnych, miejskich i miejsko – gminnych wzrosła w Polsce do 553 jednostek. Zatrudniają one blisko 11.000 darmozjadów. Tylu ich trzeba, aby unieruchomić rocznie 127.000 samochodów, usunąć z dróg 20.000 pojazdów i zamknąć w izbie wytrzeźwieć 79.000 zmęczonych rodaków.
Połowa skontrolowanych straży nie spełniałaby średniowiecznych wymogów nocnej straży, gdyż nasi stróże porządku publicznego muszą się dobrze wysypiać. Z 25 skontrolowanych przez NIK jednostek, jedynie w połowie porządek publiczny chroni się przez całą dobę. Za to chłopcy ze straży posiadają 159 fotoradarów, żeby fotografować cię na każdym kroku. Ale z kolei niemal w połowie siedzib straży brakuje tak prostego urządzenia jak rejestrator zgłoszeń telefonicznych.
Gdy raz twoje dane osobowe znajdą się w posiadaniu tych szczególnych stróżów prawa, to zbiory danych osobowych są przetwarzane przez nich w sposób dowolny i bez żadnej kontroli, bez rejestracji generalnego inspektora ochrony danych i przez osoby, które nie posiadają stosownych uprawnień.
Prezydenci miast, rady, czy komendanci wojewódzcy policji, którzy powinni sprawować nadzór nad prawidłowym działaniem straży i zwracać uwagę na ich często bezprawne działania, lekceważą ten obowiązek. Więc straże miejskie czują się w swoich działaniach całkowicie bezkarne.
Zresztą, zdarza się, że prezydenci, czy komendanci mają dla swoich podwładnych inne zadania.
Burmistrz Białogardu uważał na przykład swoich strażników za hyclów i kazał im odławiać bezpańskie psy. Chłopcy się starali, złapali 92 sztuki. I ja oczywiście nie mam nic przeciwko temu, ale takie działanie sprzeczne jest ponoć z prawem. Poza tym psiaki wożone były samochodami, którymi transportowano chuliganów i drobnych pijaczków. Następowała więc pewna konfuzja…Mylenie pojęć nastąpiło też w Zamościu, gdzie straż przewoziła więźniów z zakładu karnego do miejsc wykonywania przez nich prac publicznych. W Białogardzie znowu strażnicy odgrywali kelnerów przywożąc posiłki osobom zatrzymanym przez policję.
Chłopaki – strażaki mają ciągoty do przeprowadzania postępowań od A do Z zżyma się NIK. Wymierzają więc kary i sami chcieliby je egzekwować oraz windykować, co zdaniem Naczelnego Sądu Administracyjnego jest całkowitym pomieszaniem procedur.
Mimo wzrostu ilości posterunków oraz funkcjonariuszy, liczba ujawnionych przez straże wykroczeń przeciwko porządkowi publicznemu wzrasta minimalnie. Takie naganne zachowania mieszkańców jak zaśmiecanie ulic, dzikie wysypiska śmieci, niedrożność kanalizacji ściekowej, zabezpieczenie budynków grożących zawaleniem, całkowicie umykają uwadze naszych dzielnych strażników. Dopiero w trakcie kontroli NIK inspektorzy wskazali strażnikom 3 dzikie wysypiska śmieci w Nowym Targu, niebezpieczne wejście do nieczynnego schronu w Białogardzie, czy źle oznakowaną strefę płatnego parkowania w Szczecinie.
Warszawscy strażacy – cwaniacy wykazują w latach 2005 – 2009 wzrost wykroczeń o 467,8 procent (czterysta sześćdziesiąt siedem!). Imponujące! Czyżby nastąpiła tak znaczna kryminalizacja życia codziennego w stolicy? Czyżby straż miejska zaczęła stosować najnowsze zdobycze kryminalistyki w celu wykrywania przestępstw i ścigania ich sprawców? Nic z tych rzeczy. Chodzi o wykroczenia przeciwko porządkowi w komunikacji, czyli ładowanie największej ilości mandatów za wycieraczki źle parkujących samochodów. Tak samo było w Szczecinku, gdzie strażnicy odnotowali wzrost wykroczeń w komunikacji o 811 (osiemset jedenaście!) procent. Powód? Mieszkańcy Szczecinka kupili swoim chłopakom fotoradar. No i teraz wszyscy mają w Szczecinku zabawę. W Toruniu w ciągu 6 miesięcy 2009 r. chłopcy – radarowy nacykali 9.900 zdjęć. Siedzieli później pół roku w ciepełku i nic nie robili, tylko opisywali te fotki…
Przykład totalnego braku skuteczności działania straży miejskiej dostarcza skwer przy Akademii Muzycznej oraz skwer przy ulicy Smolnej i Kruczkowskiego w Warszawie. Obiekty te znajdują się w odległości 50 – 100 metrów od siedziby straży miejskiej właśnie przy ul. Smolnej. W soboty i niedziele oba skwery wypełnione są młodzieżą, która biesiaduje tu przy piwie i winie. I ja nie mam nic przeciwko temu. Ale truchleję za każdym razem, gdy wychodzę następnego dnia z psem i stąpamy razem ścieżkami z rozbitego szkła, opakowaniach i resztkach zagrychy. I żaden pies ze Smolnej nie ruszył nigdy dupy, aby przejść się te 50, czy góra 100 metrów i kulturalnie poprosić tych młodych, żeby gdy wypiją, to powrzucali te butelki do śmietnika, albo żeby tego przynajmniej nie tłukli.
Za to gdy na skwerku zabłąka się w południe jakiś drobny pijaczek, aby odpocząć na ławce, to od Kruczkowskiego podjeżdża radiowóz, z góry ze Smolnej schodzą uzbrojeni w gaz, pały i pistolety dzielni strażnicy miejscy i dawaj tego pijaczka obrabiać.
Tak dzielny to naród, ci miejscy strażnicy…
Inne tematy w dziale Gospodarka