Marek Darmas Marek Darmas
638
BLOG

BEZPIECZEŃSTWO KACZYŃSKIEGO

Marek Darmas Marek Darmas Rozmaitości Obserwuj notkę 5

 

             - Vega został potrącony – ten komunikat postawił na nogi wszystkich, którzy towarzyszą Nicolas Sarcozy w podróży na terenie Francji.
 
            Informacja pojawiła się w słuchawkach prezydenckich ochraniarzy 30 czerwca w miejscowości Brax w departamencie Lot-et-Garonne, gdy nieznany osobnik zza metalowej barierki, z drugiego rządu witających prezydenta republiki złapał Sarcozy’ego za kołnierz marynarki i gwałtownie pociągnął. Prezydentowi udało się wyrwać z uchwytu. Poprawił marynarkę i gestem obu rąk dał znak, że wszystko jest w porządku.
 
            Co i komu powiedział agent polskiego wywiadu na lotnisku w Smoleńsku, gdy widział, że prezydencki samolot roztrzaskał się przy zejściu do lądowania ? Kiedy się tego dowiemy ? Chyba nigdy.
 
            We Francji, o organizacji prezydenckich wizyt na terenie kraju informowało nazajutrz piórem Jean – Marc Leclerc internetowe wydanie Le Figaro.
 
            Sarcozy podróżuje dwanaście razy częściej, niż jego poprzednik Jacques Chirac. Oznacza to średnio raz w tygodniu dwie wizyty głowy państwa w terenie.
 
To przyprawia o drżenie najwyższych urzędników w państwie. Wiadomo bowiem jaka to odpowiedzialność. Gdy 12 stycznia 2009 roku w Saint – Lo prezydent stał się przedmiotem żartów, gdy w czasie jego obecności zbito szybę, to prefekt departamentu i jego dyrektor policji natychmiast zapłacili stanowiskami.
 
Czym w Polsce zapłacił marszałek sejmu Bronisław Komorowski, gdy kpił z wizyty głowy państwa w Gruzji ? Karą dla kpiarza są żyrandole prezydenckiego pałacu obiecane mu przez Tuska.
 
            Od czasu wpadki w 2009 roku, każdy prefekt drży we Francji na wieść o wizycie głowy państwa. Nie ma więc dzisiaj mowy o tym, aby prefekt cedował przygotowanie wizyty prezydenta republiki któremuś ze swoich podwładnych. Wiadomo bowiem, że w razie problemów i tak on odpowie głową.
 
            W Polsce wojewodowie to przedłużone ramie premiera. To szlachcic na zagrodzie, który teoretycznie głowę państwa może mieć tam, gdzie kończy się jego polityczny kręgosłup.
 
            Wizyta prezydenta  Francji rozpracowywana jest w każdym szczególe. Najpierw więc zdrowie. Kontrolowane jest to, co Sarcozy je na pokładzie swojego samolotu falcon. Obowiązują tu drakońskie normy higieny i bezpieczeństwa. Sarcozy nie jest odstępowany na krok przez swojego osobistego lekarza. Gdy prezydentowi towarzyszy liczniejsza niż zwykle delegacja, w jej składzie znajdują się wówczas dwaj lekarze.
 
            - Proszę sobie wyobrazić, że ktoś z prezydenckiej świty potrzebuje pomocy medycznej w tym samym czasie, co Sarcozy – tłumaczy doradca Pałacu Elizejskiego.
 
            Oczywiście, w czasie wizyty, lokalny oddział pomocy doraźnej, służby medycznej departamentu, pozostają w najwyższej gotowości na wypadek gdyby…
 
            Nasz mieszkaniec pałaców to okaz zdrowia i żadna kontrola sanepidu nie jest mu potrzebna do degustowania myśliwskiego bigosu. Hrabiowski żołądek strawi wszystko.
 
            W każdym czasie i o każdej porze, nawet w najdalszym zakątku kraju, prezydent Francji pozostaje zwierzchnikiem wojskowym i cywilnym. W ślad za nim podążają więc krok w krok dwaj adiutanci, młodzi oficerowie, którzy mogą być przykładem najwyższej dyskrecji. Wyróżnia ich tylko to, że niosą ze sobą niewielką walizeczkę w której znajduje się urządzenie zapewniające permanentny kontakt z pałacem.
 
            Za Komorowskim można postawić co najwyżej lotnika i sołtysa. Ten drugi przygotuje w razie czego drzwi od stodoły, ten pierwszy wzniesie się z naszym prezydentem na pokładzie tego latającego statku, gdzie oczy pana prezydenta poniosą.
 
            Innym człowiekiem, który cały czas towarzyszy prezydentowi Francji jest tzw. „przekaźnik”. W jego rękach znajdują się zakodowane środki komunikacji do wyłącznej dyspozycji głowy państwa, w tym telefon satelitarny. Nazajutrz po objęciu funkcji, Sarcozy stworzył system informacji permanentnej. Informuje on właściciela w czasie realnym o wszystkim, co dzieje się we Francji i na świecie – o tym, że Francuz wygrał ważny turniej tenisa, czy tak jak ostatnio, o uwolnieniu dwóch dziennikarzy, którzy byli zakładnikami Talibów w Afganistanie.
 
            Nasz hrabia ma w dupie takie detale jak informacja o wydarzeniach na świecie. Jego ludzie śledzą i tak na bieżąco, czy żona Obamy zachowuje się jak dama w czasie, gdy jej małżonek walczy w Afganistanie.
 
            Pałac Elizejski posiada dwa samochody opancerzone: renault vel satis i citroen C6. Każdy z nich to mały czołg, a do jego prowadzenia nie wystarczy zwykłe prawo jazdy. Trzeba przejść specjalne szkolenie, aby prowadzić taką maszynę.
 
            - Bagażnik takiego samochodu jest też nieźle wyposażony – mówi konfidencjonalnie oficer ochrony, mając na myśli uzbrojenie wehikułu.
 
            O uzbrojeniu wozów bojowych, które przewożą Komorowskiego cisza. Może dlatego, że są to podobno  nadal czarne „wołgi”...
 
            Przed każdą wizytą prezydenta Francji, mała armia ludzi przygotowuje teren. Wszystko zaczyna się o 8.30 w tzw. „zielonym saloniku” bezpośrednio przylegającym do prezydenckiego biura. Urzęduje tu szef gabinetu prezydenta Jacques Attali. To on przyjmuje propozycje wizyt, które pochodzą od parlamentarzystów, stowarzyszeń i organizacji, dyrektorów przedsiębiorstw, zawsze niezwykle łasych pełnić rolę gospodarzy. Ostatnie słowo należy jednak zawsze do prezydenta. Dlatego dba on zawsze o to, aby przedstawiono mu przynajmniej dwie propozycje do wyboru. I zawsze obie są do końca rozważane. Gdy wreszcie nastąpi wybór miejsca wizyty, to prefekt ustala z szefem gabinetu prezydenta program.
 
            - Sugestie pochodzą jednak stąd – mówi bez fałszywej skromności prezydencki doradca.
 
            Komorowski gdy już zechce pofatygować się gdzieś osobiście, to będzie to cmentarz w Palmirach, gdzie inauguruje muzeum, które dopiero miesiąc po jego wizycie zostanie tak naprawdę otwarte, albo zostanie sfotografowany na tle morza udając, że w tyle znajduje się żeglarska marin.
 
            Zanim w przeddzień wizyty prezydenta w terenie pojawi się „przedskoczek”, Pałac Elizejski wysyła tam misję, która czyści teren, wyznacza punkty strategiczne i w najdrobniejszych szczegółach opracowuje scenariusz. Trasa przejazdu prezydenckiego konduktu jest zawsze dublowana. Do końca więc nie wiadomo, gdzie pojawi się Sarcozy. Dlatego na rozległym nieraz obszarze zamykane są sklepy, zakłady usługowe, bary, kioski.
 
            W Polsce na wszelki wypadek zamknięte jest zawsze i  wszystko. Dlatego Komorowski z wielką swobodą może jechać kiedy chce i gdzie chce.
 
            Służby ochrony we Francji pamiętają jakby to było wczoraj, gdy w latach 80-ych pani minister rolnictwa Edith Cresson została otoczona przez rolników, którzy niezbyt grzecznie, chcieli jej zadać kilka pytań. Sarcozy dobrze pamięta także lotnisko w Bastii, gdzie w 2003 roku poleciało w jego kierunku kilka plastikowych krzeseł, gdy był ministrem spraw wewnętrznych u Jean – Pierre Raffarin.
 
            Dlatego dziś głowa państwa nie rusza się bez asysty 700 żandarmów i policjantów, helikoptera, republikańskiego komando bezpieczeństwa (CRS) i Raid, elitarnej jednostki policji. Towarzyszy mu także eskorta grupy interwencyjnej oraz 15 funkcjonariuszy w cywilu. Nieokreślona jest przy tym rola GSPR, grupy bezpieczeństwa prezydenta republiki.
 
            I przenieśmy się teraz na smoleńskie lotnisko. Jest 10 kwietnia 2010 roku. Na prezydenta Rzeczypospolitej Polski czeka agent. Rosyjski agent czynny w Moskwie z nominacji polskiego Ministra Spraw Zagranicznych.
 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Rozmaitości