Jeżdżę ostatnio śladami tego błazna, który opisuje mój kraj jako zieloną wyspę albo kraj polskiego cudu i wystawia nas na pośmiewisko świata. Bo ani na zielonej Maderze, ani na tureckiej Riwierze, gdzie urzędował na stolcu biskupim św. Mikołaj, nikt nie słyszał o Tusku. Szczęśliwi obywatele, ci Turcy. W moim hotelu częstowali nas programem TVSilesia. A więc zero Tuska, tylko ruch autonomii Śląska z ohydnym żargonem, wieczną przyśpiewką „Szła dzieweczka do laseczka”, hinduskimi idiotami, którzy na łbach każą rozbijać sobie 50 butelek na minutę, albo proszą, aby ich wlec za motocyklem z pętlą na szyi. Chciałem uciec z kraju, to uciekłem do Turcji, żeby w Śląskiej telewizji oglądać hinduskich kretynów. Więc aby uciec jeszcze dalej w Osmańskim Imperium pożyczyliśmy samochód.
Turcy gdy jadą, muszą trąbić. Robią to zawsze, bezwiednie, i konsekwentnie. Ale można się przyzwyczaić. Dodatkową atrakcją na drodze są światła. W niektórych miejscowościach nad światłami zobaczyć można elektroniczny zegar, który wskazuje za jak długo zapali się zielone. 10 sekund przed zmianą świateł na skrzyżowaniu trąbią klaksony i wyją silniki. 3 sekundy przed zmianą, kawalkada rusza jak na wyścigach F1.
Minęliśmy właśnie Patarę, gdzie Mikołaj przyszedł na świat.
Nie był on taki święty. Legenda mówi, że w trakcie kongresu ekumenicznego w Nicei w 325 roku wyrżnął w pysk Ariusza, który przeczył boskiej naturze Chrystusa. W dokumentach soborowych („Dokumenty soborów powszechnych, tekst grecki, łaciński, polski, tom I, wydawnictwo WAM Księży Jezuitów, Kraków 2003, str. 47 i następne, List Soboru w Nicei do Egipcjan), rzecz określono już znacznie łagodniej:
- Rozpatrzyliśmy sprawę bezbożności i przestępstwa Ariusza oraz zwolenników jego nauki – piszą uczestnicy soboru – Postanowiliśmy jednomyślnie potępić jego bezbożną doktrynę oraz słowa i bluźniercze wyrażenia, których używał, znieważając Syna Bożego:”jest z niczego”, „zanim się narodził nie był”, „był kiedyś (czas), kiedy go nie było” i to, że „Syn Boży zdolny jest z własnej woli do dobra i do zła”.
Szkoda, że o świętym Mikołaju nie pisze się więcej ponad to, że obdarowuje prezentami dzieci. Przecież jako uczestnik tego Soboru był on twórcą kanonów, które od 1700 lat powinny towarzyszyć Kościołowi. Sobór zabraniał na przykład wszystkim członom stanu duchownego zamieszkiwać z kobietą. Ustalono regułę, iż nawet bezbożnik w obliczu śmierci może liczyć na ostatnią posługę biskupa. Zabroniono lichwy potępiając duchownych, którzy „powodowani chciwością gonią za niegodziwym zarobkiem /.../ i pożyczając pieniądze domagają się procentów”. Ostatni, XX Kanon, zabraniał „modlić się na kolanach w niedziele”. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że klękanie rozpowszechniło się w kościołach dopiero u zmierzchu Średniowiecza.
Ale wróćmy do czasów nam bliższych.
Środki zaradcze w sprawie potężnego kryzysu, który zdaje się chwiać już nie tylko Grecją, Portugalią i Hiszpanią, ale zagraża także Włochom i Francji, podejmowane są, mimo naszej prezydencji, bez udziału Polski. Nikt w Europie, ani na świecie nie bierze poważnie ani polskiego przywództwa, ani polskich przywódców. Nieboszczyk wicepremier RP godny był ośmiu linijek wzmianki na 63 stronie tureckiego wydania The Times z 6 sierpnia. To więcej, niż wszystkie deklaracje wszystkich żywych ministrów polskiego rządu z przewodniczącym unii i premierem RP Donaldem Tuskiem razem wziętymi. Za to w tym samym wydaniu gazety, aż na dwóch kolumnach, portret Martina Figury, kreślony piórem Sam’a Chrstmas’a zatytułowany „The night my father killed my mother”. Jest to historia polskiego Ślązaka, który przeszedł przez hitlerowską młodzieżówkę, następnie służył w armii niemieckiej w której bronił Monte Cassino, aby zakończyć jakimś cudem II wojnę światową we Free Polish Army. Po wojnie osiadł w Anglii, ożenił się, wrócił do Polski, ale został rozpoznany jako hitlerowski żołnierz i musiał wracać do Londynu. Tu, w Anglii, pewnej marcowej nocy 1966 roku, używając kuchennego noża i paska od pidżamy zabił żonę. Oto typowy obraz Polaka. Autor opowieści, Martin Figura to pisarz i poeta, który robi w Anglii sporą karierę.
Wróćmy jednak na turecką Riwierę. Góry Taurus spadają tu z wysokości około 2.000 metrów we wszystkie odcienie niebieskości do Morza Śródziemnego. To tak, jak gdyby ze szczytów Tatr lądować w Bałtyku w temperaturze wody 30 stopni. W poszarpanych skałach maszyny wyżynają wąskie drogi, a przedsiębiorcy i deweloperzy szukają każdego dogodnego skrawka lądu, aby wybudować turystyczną bazę. Korzysta na tym miejscowa ludność, gdyż ubóstwo tego regionu widoczne jest już w odległości kilku kilometrów od głównych traktów komunikacyjnych. Gdy nieopodal Ksantos zjechaliśmy z drogi i podążaliśmy jeepem w kierunku niesamowicie zmąconej wapiennymi osadami rzeki, mijaliśmy rozpadające się zabudowania, przy których bawiły się dzieci. W każdym domostwie pod drzewami siedzieli ludzie między przywiązanymi do płotów krowami. Za skleconymi z byle czego ogrodzeniami pobekiwały kozy. Pachniał turecki gnój. A to wszystko wyglądało, jakby przeniesione ze średniowiecznego pejzażu. Zakłócał go jedynie zardzewiały samochód „dacia” lub motocykl „jawa” (kto dziś jeszcze pamięta te marki?).
Turecka Riwiera, to nazwa mająca na celu przyciągnąć turystów z Polski. Wypasieni emeryci lub naiwna młodzież kąpie się tu bez opamiętania w promieniach słońca, odwiedza monotonne targowiska, gdzie ceny są dwukrotnie wyższe niż nakazuje rozsądek i uczciwa konkurencja. Za to chełpimy się, tym, że nam, zwycięzcom spod Wiednia i Cecory udało się utargować jednego lira. W turystycznej rywalizacji jesteśmy daleko za Anglikami. Turystycznym topem Anglików jest półwysep Bodrum, gdzie przyszedł na świat genialny reporter i historyk starożytności Herodot. Jego „Dzieje” pisane w V wieku przed naszą erą zachwycają do dziś świeżością. W miejscowość Turkbuku niedaleko Bodrum, wypoczywają gwiazdy miejscowego futbolu i srebrnego ekranu, modelki no i angielscy playboys. Łóżeczko ze śniadankiem kosztuje tu od 990 złotych wzwyż. Ale wiadomością dnia było w Turcji odwołanie w ostatniej chwili 50.000 pobytów przez gości z Londynu. Obawiali się oni tego, że konflikt pomiędzy rządem i armią może przybrać nad Bosforem jakiś nieprzewidziany obrót. Faktycznie, o konflikcie tym było głośno na przełomie lipca i sierpnia. 14 dowódców – generałów i wysokich oficerów stanęło w tych dniach przed sądem. Oskarżono ich o zbyt swobodne głosy w dyskusjach na forach internetowych. Chodzi o delikatne kwestie autonomii Ormian i Kurdów, które rząd w Ankarze dusi od lat skutecznie w samym zarodku. Gdy zapytałem mieszkającą od pięciu lat na południu kraju Polkę, jaki będzie jej zdaniem los „zbuntowanych generałów” powiedziała, że nie należy się spodziewać wysokich wyroków więzienia.
- Po kilku miesiącach pozbawienia wolności ślad po nich zaginie – powiedziała.
- W Chinach, Niebiański Syn dawał jednemu ze swoich przyjaciół wspaniały wybór: złoty liść, aby się udusił, jedwabny sznurek, aby się powiesić, i flakonik opium – by na zawsze zasnąć (Jean – Jacques Matignon, La Chine hermetique, str 154).
Podobnie przecież było w Turcji. Kara Mustafa dostał w Wiedniu od Mehmeda IV w 1683 roku właśnie zielony, jedwabny sznureczek…
Turcy oczekują więc dzisiaj, aby kraj, a zwłaszcza armia, była zwarta i gotowa. Jak pisze Daily News z 9 sierpnia, podczas gdy inne kraje Europy szukają wszelkich sposobów, aby zredukować budżet swoich wydatków na obronę, Turcja przeznacza w 2011 roku aż 5 miliardów dolarów na zakup wojskowego wyposażenia. To rekordowe wydatki w całej historii tego kraju. Obejmują one samoloty, helikoptery i łodzie.
Ankara jest poważnym partnerem Stanów Zjednoczonych i nieocenionym członkiem NATO. W pierwszej dekadzie sierpnia gościli w Ankarze sekretarze stanu odpowiedzialni za kwestie Bliskiego Wschodu. Chodziło o wypracowanie wspólnego stanowiska w sprawie Syrii. Mimo współpracy z USA i NATO, Turcja prowadzi tradycyjnie aktywną, niezależną politykę względem Rosji. Polski minister spraw zagranicznych Radek powinien jeździć do Ankary na kurs podstawowy z niezależnej i globalnej polityki zewnętrznej.
Turcja szczyci się również tym, iż należy do sześciu krajów świata, który może być całkowicie samowystarczalnym pod względem produkcji żywności. To także siedemnasta potęga ekonomiczna na świecie, która rozwija się w tempie 5 – 8 procent wzrostu gospodarczego w skali roku.
Z takim oto przeciwnikiem przyjdzie nam się zmierzyć nie wiem już po raz któryś w historii na polach bitew.
Wojna polsko – turecka wybuchnie 24 listopada 2050 roku, a więc za 39 lat. Ameryka będzie zmuszona wziąć udział w tym konflikcie jako rozjemca. USA muszą interweniować, bo bać się będą, że polsko – turecki konflikt może unicestwić ludzkość. Ale w chwili wybuchu wojny to będzie całkowite zaskoczenie. Amerykanie czcić jeszcze będą Dzień Dziękczynienia i trawić suty posiłek oglądając mecz w telewizji. Działania wojenne poprzedzi kryzys w Rosji. Zacznie się on po roku 2020. Polska wykorzysta wówczas sytuację, aby dać upust wielowiekowym ambicjom parcia na wschód. Z kolei Turcja realizować będzie sen o islamskiej dominacji na trzech kontynentach: od Afganistanu, Pakistanu Kazachstanu, Armenii, Iranu, Iraku, Egiptu i Syrii, przez Cypr, aż po kraje byłej Jugosławii. A Polska, korzystając z dogodnej koniunktury, tak jak w II połowie XVII wieku ponownie znajdzie się w sąsiedztwie potężnego Imperium Otomańskim gdzieś na brzegach Morza Czarnego...
Nie są to przewidywania Nostradamusa, ale prognozy George Friedmana z wydanej nakładem Anchor Books w Nowym Jorku w styczniu 2010 jego książki zatytułowanej „The next 100 years”. Friedman powtarza znaną już w starożytności teorię, że historia zatacza koło, a wydarzenia z dawnych lat z pewnymi modyfikacjami, pojawiają się periodycznie w kalendarzu historii. Jakżeesz bliska jest ta teoria poglądom Heraklita z Efezu, który żył tutaj właśnie w boskim, marmurowym mieście 2500 lat temu, głosząc, że wszystko płynie. Efez to jednak tak zjawiskowe miasto, że trzeba mu będzie poświęcić kiedyś nieco więcej czasu. Kiedyś trzeba też będzie wyruszyć nieco dalej na północ, aby zajrzeć do Troi…
Na razie można tylko przypuszczać, że modna ostatnio w polskich biurach podróży Turcja nie jest wakacyjną atrakcją dla naszych rodaków, a rozpoznaniem przez nich przyszłego pola bitwy.
Starałem się wykazać wyżej, że armia niewiernych rozpoczęła już przygotowania do decydującej batalii. A i nasz dzielny Donald nie próżnuje przeprowadzając czystki w niepokonanych szeregach wojska polskiego. I można mu wierzyć, że za 39 lat, pod wodzą dzielnej platformy znowu zwyciężymy...
Inne tematy w dziale Rozmaitości