Tusk zachowuje się jak wyspecjalizowany rzezimieszek. Gdy uderza, to boli. Napieralski zwijał się z bólu, gdy w niedzielę zdradzili go o świcie wczorajsi przyjaciele.
Zabolało także Kaczyńskiego, kiedy w sobotę Tusk zaproponował dyskusję o sprawach polskich wiedząc, że gabinet cieni PiS odszedł w cień 10 kwietnia 2010.
I na tym polega perfidia Tuska, człowieka, który oprócz łażenia po kominach nie potrafi w życiu nic, poza „rządzeniem”, poza intrygą rodem z „Nocnej zmiany”.
Natomiast nieroztropność prezesa największej partii opozycyjnej polega na tym, że chyba zawsze miał on zwyczaj pracować z bardzo szczupłym zapleczem. Wielokrotnie na tych łamach ganiłem Jarosława Kaczyńskiego za brak w jego partii wyrazistych postaci. Kaczyński zaczyna sam tracić polityczny instynkt, o czym świadczą zdrady w jego obozie tuż po kampanii prezydenckiej. Równocześnie nie pozwala on wybić się na samodzielność innemu liderowi.
Tusk przynajmniej wie o tym, że jest szefem gabinetu nierobów. Grada wyrzucał za kłamstwa już dwa lata temu. Klicha powinien wywalić przed rokiem. Dymisja Drzewieckigo do ostatniej chwili nie była przesądzona. Tylko Ćwiąkalski (może dlatego, że z Krakowa) jakoś sam ujął się honorem.
Kadrowe przewagi Tuska polegają tylko na tym, że wszyscy jego ministrowie potrafią składnie mówić o tym, czego jeszcze nie udało im się zrobić. Dla ludzi myślących żenujące są tyrady Rostowskiego o dobrym stanie finansów i sukcesie ewentualnej konfrontacji Polski z kolejną falą tsunami, która przetacza się przez Europę. Kłamstwa i nieporadność Grada przy prywatyzacji są obrzydliwe. Wyuczone formułki Grasia nudne. Na bacznym obserwatorze życia politycznego nie robią wrażenia uśmieszki (dziś) prezydenckiego dandysa Nowaka, czy staranny dobór słów wydobywających się z zaciśnietych warg afgańskiego kombatanta Radka Sikorskiego.
Polityka potrzebuje konkretu, a tutaj platforma nie może oferować nic.
Niestety, Kaczyński nie potrafił zgromadzić wokół siebie kłamców, podobnych lekkoduchów, krasomówców, czy osobowiści, których praca mówiłaby sama za siebie. Ludzie z jego otoczenia są toporni wyglądem i miałcy intelektem. Ci, którzy potrafią nawet mówić, zagadują rzeczywistość na śmierć. Nawet takie tuzy estrady, radia i telewizji jak Kurski, czy Brudziński zaczynają się zachłystywać własną ornamentyką słowną, dając dziennikarzom i słuchaczom coraz mniej konkretów, a coraz więcej nudy.
Słyszałem wczoraj w „Radio Maria” (nigdy nie powiem Maryja, bo to jakieś dziwne imię) byłego ministra w rządzie premiera Kaczyńskiego, pana Polaczka. Przez kilka godzin, od 18.15 do 1 w nocy ten człowiek nie był w stanie wypowiedzieć jednego prostego zdania. Jego fraza jest tak opisowa, że od początku do końca nie wiadomo, o co mu chodzi. Polaczek odpowiadał w poprzedniej ekipie rządzącej za transport. Twierdzę, że w starciu z gawędziarzem Grabarczykiem, ten facet byłby zrównany z ziemią, a PiS ośmieszony.
Przed wakacjami spotkały się w "Kropce nad i" dwie przekupki: pani Monika Olejnik i Beata Kempa. Wrzaskom i przekrzyjiwaniom nie było końca. Na zakończenie tego magla Olejnik, przypuszczając, że nie jest już na wizji, powiedziała, że nigdy już Kempy do tvn nie zaprosi, bo ta krzyczała (o czym, nie wiadomo) równie głośno jak pani MO.
Annę Fatygę widziałem w ubiegłym tygodniu. Występowała w namiocie urządzonym przez Solidarnych 2010 przed pałacem na Krakowskim Przedmieściu. Wokół niej zgromadził się tłumek 20, może 30 osób. Przez tubę megafonową wydobywał się nienaturalny, mało zrozumiały głos. Trudno się było domyślić, że była szefowa MSZ w rządzie Kaczyńskiego mówiła o relacjach Polski z krajami zza wschodniej granicy. Pani Fotyga wyraziła chęć spotkania się w debacie z Radkiem Sikorskim. Aby miała z tym pięknoduchem jakiekolwiek szanse powinna ćwiczyć nie na ulicy, ale w studio telewizyjnym.
Czy Kaczyński tego nie widzi, nie słyszy? Czy on o tym nie wie?
W studio telewizyjnym czy radiowym przeciwnikiem Kaczyńskiego i jego ekipy będzie nie tylko któryś z ministrów Tuska, ale również dziennikarz prowadzący. Już wyobrażam sobie prowadzących: wymienioną już tutaj Monikę Olejnik, Jacka Żakowskiego, Tomasza Lisa. Przecież każdy z nich to uosobienie dziennikarskiego obiektywizmu i cichy zwolennik PiS. Niech organizatorem debaty będzie któraś z zaprzyjaźnionych z Andrzejem Wajdą stacji telewizyjnych, to zadba się już o taką oprawę dyskusji, że Kaczyński nie tylko nie będzie wiedział jaki był indeks WIG w dniu gdy PiS obejmował rządy, ale w ogóle zapomni jak się nazywa...
Odradzam więc Jarosławowi Kaczyńskiemu debaty z Tuskiem. Doradzam natomiast bardziej staranny dobór ekipy.
Nie sądzę oczywiście, aby zmiany kadrowe w PiS były możliwe natychmiast.
Więc dajmy może porządzić ekipie Tuska jeszcze kilka miesięcy. Niech wygra on nadchodzące wybory z ekipą kolesiów, którzy na rządzeniu się nie znają, za to umieją rozdawać uśmiechy i przekuwać porażki w sukcesy. I niech ta ekipa Tuska zmierzy się za parę miesięcy ze swoimi sukcesami: z europejskim i światowym kryzysem który jest u bram, ze swoją własną propagandą sukcesu i z tą publicznością, która wierzy w to, co mówią piękni i złotouści.
Niech sukces Tuska dostanie w tych wyborach 35 procent i 5 procent niech weźmie PSL. Niech Jarosław Kaczyński osiągnie 30 procent głosów, a SLD 10…
Tylko niech już dziś Kaczyński, odeśle swoich kandydatów na ministerialne stołki na korepetycje.
Niech nauczą się rządzić.
Bo czasy idą trudne...
Inne tematy w dziale Rozmaitości