Marek Darmas Marek Darmas
207
BLOG

SKOK PRZEZ NOWOJORSKĄ ŚCIANĘ

Marek Darmas Marek Darmas Rozmaitości Obserwuj notkę 3

 

               W sobotę 15 października, setki tysięcy, jeśli nie miliony młodych ludzi, wyszło na świecie na ulice, aby protestować przeciwko nierówności. W Warszawie, manifestacja młodych gniewnych z wulgarnościami na transparentach ruszyła sprzed bramy Uniwersytetu, aby przejść pod ministerstwo finansów i kancelarię premiera. Prowadzili ją prymusi z prywatnych liceów, którzy płacą za naukę 800 złotych czesnego. Wspierała ich Krytyka Polityczna, Kalisz w złotych jaguarze i wszędobylscy nieznani mistrza Palikota. 
 
               Czysty socjalizm?
 
Jedna manifestacja więcej?
 
Jeszcze jeden protest, który nic nie da?
 
            Zobaczymy więc, jak to się zaczęło.
 
            Gdy czyta się suche komunikaty BBC, to wydaje się, że 17 września w Nowym Jorku mieliśmy do czynienia z niewinną przepychaną, i że jak zwykle brutalna w takich przypadkach amerykańska policja, zatrzymała na moście w Brooklynie 700 osób.
 
           Kolejne doniesienia mówiły, przecież tylko o zatrzymaniu 20 najbardziej agresywnych, z których kilku otrzymało wezwania do sądu.
 
           Trochę niepokojąco brzmiały już doniesienia BBC z początku października. Mówiły one o tym, że od dwóch tygodni, grupki demonstrantów okupują na Manhattanie dzielnicę finansową na Wall Street. Agencja twierdzi, iż rzecznik nowojorskiej policji oświadczył, że małe grupki demonstrantów zamierzają protestować przeciwko doprowadzeniu przed sąd ich kolegów, którzy brali udział w marszu protestacyjnym w połowie września.
 
            Kiedy jednak BBC cytuje slogany wypisane na transparentach i wykrzykiwane przez tłumy nowojorczyków hasła, to już przestaje brzmieć, jak rozróba rozwydrzonych chuliganów. Bo młodzi ludzie chcą:
 
- Skończyć z FED” (federal reserve)
 
- Pieprzowy gaz dla Goldman’a Sachs.
 
 Poza tym mówią także:
           
- Mamy większość.
 
- Jest nas 99 procent.
 
- Nie będziemy dłużej milczeć.
 
- Będziemy stosować taktykę Wiosny Arabskiej. Nie będziemy używać aktów przemocy.
 
Zwyciężymy.
 
Jak głosi legenda (bo legendy rodzą się dziś bardzo szybko), rewolucja w Libii zaczęła się od tego, że policja przegoniła z miasta inwalidę, który od lat, w jednym i tym samym miejscu, handlował czym popadnie. I władze uznały, że to niegodziwe, aby jakiś kuternoga przynosił wstyd pułkownikowi Kadaffiemu. Tak ponoć zaczęła się arabska wiosna, którą jesienią chcą kontynuować Amerykanie.
 
W Nowym Jorku, w marszu 25 września wzięło już udział 2.000 nowojorczyków. Policja odważyła się tym razem zatrzymać tylko 80-ciu uczestników.  Demonstrantów posądzono o to, że zakłócają plan sprzątania pobliskiego parku Zuccotti.
 
- Pełno tu jakichś przybłędów – mówili pracownicy banków i instytucji publicznych przy Wall Street. Jak grzyby pod deszczu powstają tu jakieś stragany z tanim żarciem, księgarnie z jakimiś podejrzanymi książkami, ta dzicz rozkłada namioty i śpi w miejscach niedozwolonych, a szczają gdzie popadnie. Strach też wejść do pobliskich restauracji, bo i tu jakieś obce tłumy załatwiają swoje zasrane interesy.
 
Tymczasem manifestanci z Wall Street protestowali właśnie przeciwko bankom i instytucjom życia publicznego w Ameryce.
 
- Dziś ciężka praca wcale nie daje gwarancji godnego życia – twierdzą młodzi ludzie.
 
A socjolog, profesor Lauren Duncan ze Smith College w Massachusetts dodaje:
 
- Oni widzą, że indywidualny wysiłek nic nie daje, że problem tkwi w rozwiązaniach systemowych.
 
Pada w ten sposób mit amerykańskiego snu o tym, że sukces zależy od twoich zasług, od ciebie samego.
 
- Nieprawda – twierdzą protestujący. Wyznacznikiem sukcesu nie jest już dziś w Ameryce twarda praca, ale między innymi bogactwo odziedziczonego majątku.
 
- Nic bardziej błędnego – mówią przeciwnicy protestu. Spełnieniem amerykańskiego snu jest kariera Barack’a Obam’y: rasowego mieszańca, wychowany przez samotną matkę pracującego bez opamiętania, aby osiągnąć sukces.
 
- Zasługa nie jest mitem – twierdzi natomiast Stephen McNamee, autor „Mitu merytokracji”. Zasługi własne w postaci talentów i pracy każdego z nas zwiększają szanse społecznego sukcesu.
 
Absolutnie przeciwnym tej tezie był Tony Judt. Tuż przed śmiercią, w sierpniu ubiegłego roku, w książce „ Źle ma się kraj. Rozprawa o naszych współczesnych bolączkach” świetnie przełożonej przez Pawła Lipszyca, Judt pisał, że objawy kolektywnego ubożenia są wszędzie widoczne. Popadają w ruinę autostrady, bankrutują miasta, walą się mosty, zamykane są szkoły.
 
Tymczasem w USA przed sześciu laty, 21 procent bogactwa narodowego przypadało na 1 procent zarabiających. Majątek rodzinny założycieli firmy Wal-Mart (hipermarkety) oszacowano na dziewięćdziesiąt miliardów dolarów. Dyrektor generalny tej firmy zarabia 900 razy więcej, niż pracownik zatrudniony w jego firmie.
 
A my mamy naturalną skłonność do podziwiania ludzi zamożnych – pisze dalej Judt. Cytuje przy tym Adama Smith’a, który już w XVIII wieku stwierdził, że „wielka masa zbiorowiska ludzkiego należy do wielbicieli i czcicieli bogactwa”.
 
Ale czy można czcić bogactwo Michnika i jego koncernu prasowego? W jaki sposób zdobył swój majątek pierwszy właściciel TVN, pan Walter ? A jak doszedł do gigantycznej fortuny Solorz?...
 
...
      
         W encyklice Laborem exercens Jan Paweł II pisał, że ze względu na taką nieprawidłowość o wielkim zasięgu zrodziła się w wieku ubiegłym tak zwana kwestia robotnicza, określana także czasem jako „kwestia proletariacka”. Kwestia ta — razem z problemami, które się z nią łączą — stała się źródłem słusznej reakcji społecznej, wyzwoliła wielki zryw solidarności pomiędzy ludźmi pracy, a przede wszystkim pomiędzy pracownikami przemysłu.
      To wezwanie do solidarności i wspólnego działania skierowane do ludzi pracy  posiadało swoją doniosłą wartość i wymowę z punktu widzenia etyki społecznej. Była to reakcja przeciwko degradacji człowieka jako podmiotu pracy, połączonej z niesłychanym wyzyskiem w dziedzinie zarobków, warunków pracy i troski o osobę pracownika, która połączyła świat robotniczy we wspólnocie wielkiej solidarności.
      Pobrzmiewałoby to wszystko nutką socjalizmu, gdyby nie zadziwiająca zgodność biblijnych wywodów, utopijnych teorii i ulicznej praktyki ostatnich dni w Nowym Jorku, Jerozolimie, Madrycie, Rzymie, Londynie i Warszawie.
        Warto przyglądać się temu zjawisku.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Rozmaitości