12 grudnia w nocy zatankowałem mój samochód 10-litrami przydziałowej benzyny i położyłem się spać. Gdy przed północą obudził mnie łomot do drzwi i wołanie: „milicja, otworzyć”, myślałem, że koledzy z aplikacji którą w tym roku odbywałem w sądzie urządzają sobie jakieś pijackie kawały.
- Panowie, nie mam ochoty na żarty. Jest późno – powiedziałem nie otwierając drzwi.
- Otworzyć, bo wyważymy – usłyszałem w odpowiedzi na korytarzu.
- Skoro tak, to dzwonię na milicję – rzekłem.
Gdy podniosłem słuchawkę nie było już sygnału.
Tymczasem dudnienie do drzwi było coraz bardziej doniosłe. Zajrzałem przez judasza. Na korytarzu kłębił się tłum mundurów. Wyjrzałem przez okno. Na podwórzu czekał radiowóz.
Siedmioletni syn był przerażony. Roczna córka drżała z przejęcia. Tylko żona ubliżała tym bandytom, którzy wtargnęli do mieszkania i rozpierzchli się w poszukiwaniu jakichś papierów.
Bandyci kazali mi się ubierać i powiedzieli, że jedziemy na komendę wyjaśnić jakąś sprawę. Nie uwierzyłem. Byłem dziennikarzem, odbywałem w sądzie pozaetatową aplikację, byłem czysty. Zabrałem więc na wszelki wypadek szczoteczkę do zębów, zmianę ciepłej bielizny, papierosy.
Otoczyli mnie w koło i wyszliśmy na wściekły mróz, brodząc w śniegu, który tego dnia spadł obficie. Jechałem na tylnym siedzeniu wciśnięty między dwóch funkcjonariuszy.
- Czemu skręca pan w prawo – spytałem po chwili kierowcy – Do komendy jedziemy prosto.
- Nie jedziemy na komendę – powiedział któryś z nich. Mamy rozkaz przewieść pana do aresztu.
* * *
W Wojewódzkim Areszcie Śledczym na Piaskach w Kielcach w klatkach ze stalowych prętów jakie oglądać można na filmach, czekali już moi koledzy.
Cisza była przygnębiająca.
Jaki los chciała nam zgotować Polska Ludowa?
Zamkną? - pytali przejęci
Ale za co! - odpowiadali sobie sami, jakby starając się pocieszyć.
A może rozwalą w otaczającym areszt lesie ? - krakali inni.
Stul mordę, za co mają nas rozwalić…
Gdy minęła pierwsza trauma, a do sąsiednich klatek przybywali w asyście milicji i ORMO coraz to nowi znajomi z „Solidarności”, a z nimi nowe wiadomości o przemówieniu Jaruzelskiego i wprowadzeniu stanu wojennego, atmosfera zrobiła się nieco bardziej luźna.
- Zrobiłeś to bydlaku, zrobiłeś to rosyjski pachołku - słychać było w klatkach.
Bezsilna wściekłość i najgorsze bluzgi wobec strażników i funkcjonariuszy mieszały się z głosami rozsądku tych, którzy chcieli, abyśmy się policzyli, abyśmy sporządzili listę nazwisk.
Gdy zrobiło się już tak tłoczno, że nie dało się niemal oddychać, wyprowadzono nas na dziedziniec, wyczytywano nazwiska i prowadzono do celi.
Byłem szczęśliwy, że dzieliłem więzienną klitkę z Bronkiem (zmarł na emigracji), którego wyrzucili z redakcji, z Maćkiem z Politechniki i z przewodniczącym „Solidarności” w spółdzielni „Prasa – Ksiązka – Ruch”.
O szóstej rano włączone zostały więzienne szczekaczki i dowiedzieliśmy się oficjalnie o wprowadzeniu na terenie kraju stanu wojennego i izolowaniu w ośrodkach dla internowanych "ekstremalnych elementów „Solidarności”".
- Bydle, morderca, zdrajca, zrobimy cwela z Jaruzela – krzyczeli w celach koledzy.
Nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy z tego, że paradoksalnie, więzienie na Piaskach w Kielcach będzie od 12 grudnia 1981 roku oazą niczym nie skrępowanej wypowiedzi.
Ale gdy kilka dni później dowiedzieliśmy się o masakrze górników w kopalni „Wujek”, wśród internowanych zapanował strach.
O ile pamiętam, przed świętami Bożego Narodzenia bandyci pozwolili na to, aby w więzieniu odprawiona została msza. Cudowny, ale niezwykle wystraszony ksiądz udzielił nam wszystkim rozgrzeszenia na wypadek śmierci. Później wszyscy jak jeden mąż przyjęliśmy komunię. I od tej chwili większość z nas była gotowa na wszystko. Od tego czasu była dla mnie moja Polska i Polska komunistów.
* * *
Do końca 1981 roku dyscyplina w Wojewódzkim Areszcie Śledczym w Kielcach nie przypominała w niczym kodeksowych rygorów dla tymczasowo aresztowanych, którym podlegali internowani w stanie wojennym. Klawisze przemycali nam papierosy, dopuszczeni do odprawiania regularnych mszy kapłani przemycali raz w tygodniu wiadomości od rodziny. Na spacerach śpiewaliśmy zakazane piosenki i złorzeczyliśmy twórcom stanu wojennego. Administracja więzienia nie mogła tego tolerować.
Zaraz po Nowym Roku 1982 przeniesiony zostałem do celi z dwoma kryminalistami. Jeden, to młody, drobny złodziejaszek, drugi, Zenek, piekarz ze Starachowic skazany za napady rozbójnicze aż piszczał z uciechy, że nareszcie będzie mógł komuś dokopać. Uratowało mnie tylko to, że kiedyś ćwiczyłem boks.
- Chcesz, to stawaj – powiedziałem Zenkowi – Jak chcesz się bić, to pokażę ci parę sztuczek. Ale pamiętaj, gdy ty ze swoim wzrostem i wagą uderzysz mocno, to mnie zabijesz i zostaniesz tu na trochę dłużej.
Zenek zrozumiał zasadę. Okładaliśmy się pięściami w wąskim przejściu między łóżkami, a on nigdy nie uderzył mocno. Za to podziwiał moją szybkość i uniki.
* * *
Puścili mnie w naturę 8 marca 1982 roku. Mimo, że przez lata w redakcji systematycznie awansowałem i nie było miesiąca, abym nie otrzymał nagrody, zostałem zwolniony z pracy. Szczyciłem się nawet nagrodą prezesa RSW "Prasa - Książka - Ruch" dla najlepszego dziennikarza w Polsce w 1980 roku. Dlatego decyzję o zwolenieniu uznał za bzdurną nawet sąd. Dlatego po wyroku zgłosiłem gotowość podjęcia pracy.
- My byśmy panu nieba przychylili – powiedział redaktor naczelny.
- Przyjmiemy pana chętnie na podstawie wyroku, gdy tylko pana koledzy uznają, że chcą z panem pracować.
Głosowanie odbyło się nazajutrz. Było ich na Sali chyba trzynastu. Dwunastu głosowało przeciwko mojej obecności w zespole. Trzynasty, świętej pamieci Staszek Mijas powiedział do nich:
- Czy wyście się wściekli?
…
* * *
Prezes Sądu Wojewódzkiego w Kielcach zwolnił mnie z aplikacji za…nie uczęszczanie na zajęcia. Minister sprawiedliwości podzielił tę opinię i nie rozpatrzył mojego odwołania pozytywnie. Sprawiedliwośc stanu wojny...
Dwie kariery – dziennikarza i pracownika organów wymiaru sprawiedliwości zostały przede mną zamknięte.
Tymczasem w domu zaczął pojawiać się dzielnicowy.
- Nie pracujemy redaktorze, nie piszemy nic w gazecie – narzekał misiowaty sierżant. Będziemy musieli coś z panem zrobić. W Polsce nie wolno tak żyć…
* * *
Po raz drugi przyszli po mnie na początku czerwca 1982 roku. Tym razem nie kłamali, że komisariat, że jakieś wyjaśnienie sprawy.
- Jedziemy na Piaski, niech pan zabierze coś na dłuższy pobyt – powiedział cywil.
W areszcie w Kielcach panowała już wtedy całkowita wolność. Drzwi cel były otwarte, grupy samokształceniowe wykonywały znakomitą robotę, dozór więzienny był całkowicie zdemoralizowany postawą internowanych, a kryminalni nie mogli się nadziwić, że w ciągu sześciu miesięcy udało nam się zdemontować cały system więziennictwa. Uważałem jednak, że to mizerne osiągnięcia. Człowiek, który nie popełnił przestępstwa nie ma prawa przebywać w izolacji. Powiedziałem o tym znajomemu SB-kowi. Studiował kiedyś zaocznie tak samo prawo na UJ.
- No to masz dwa wyjścia – powiedział. Przyjmujesz taką pracę jaką ci zaproponujemy, albo wyjedziesz stąd gdzieś i przeczekasz.
Zwolnili mnie jeszcze tego lata 1982 roku. Nie zapierałem się w celi więziennej jak Michnik i nie mówiłem, że chcę siedzieć. Dlatego znowu przychodzili do domu, i znowu mnie zabierali…
Aż w końcu powiedziałem dość.
* * *
Pośrednictwo pracy miało dla mnie etat referenta prawnego w Morawscy. Po otrzymaniu tej propozycji wróciłem do domu i powiedziałem żonie, że trzeba się powoli pakować.
Wyjechałem jak jeden z wielu setek tysięcy Polaków. 15 lat nie widziałem swojej ojczyzny.
* * *
Wróciłem do swoich.
Najstarszy syn nienawidził tej prowincji od czasu, gdy ciotka powiedziała mu po widzeniu w więzieniu, że tatuś tu zostaje, a on ma wracać z nią do domu. Córka, gdy do matury pozostał jej miesiąc uciekła do Belgii, bo nie mogła sobie wyobrazić pracy w polskim systemie edukacji. Tylko najmłodszy syn zawziął się, żeby pokochać Polskę, chociaż przychodzi mu to niezwykle trudno.
A ja po powrocie nie poznałem tych moich kumpli spod celi, bo z nadania Jaruzela, czy kogoś innego objęli takie godności, tak obrośli w piórka, że musiałbym im się zbyt nisko kłaniać…
- Cześć Maciek – krzyknąłem do telefonu, gdy usłyszałem głos kolegi spod celi. Czy moglibyśmy się zobaczyć ?
- Masz jakąś sprawę, czy chciałeś tylko zobaczyć ministra – zażartował w stylu, który faktycznie rzucił mnie na kolana.
Ale poszedłem, zobaczyłem ministra. Nic ciekawego, zapewniam…
* * *
Więc dziś wieczorem idę powiedzieć Jaruzelowi, że mu współczuję, bo jest już starym człowiekiem, ale że dla mnie i dla mojej rodziny pozostanie cwelem. Zbrodnia Jaruzela nie polega na tym, że jak mówią był ruskim agentem, że wspierał od najmłodszych lat obcy reżim w Polsce, że zabił górników. Zbrodnią Jaruzela jest to, że setki tysięcy młodych ludzi wyjechało i nigdy już do Polski nie wróci. Jaruzelski wykrwawił polski naród tak jak wykrwawiły go zwykłe wojny, powstania i zdrady. Jaruzelski zostawił też swoich uczniów, którzy długo, długo po nim kontynuowali jego dzieło.
Naród Jaruzelowi może wybaczył.
Moja rodzina nie.
Inne tematy w dziale Rozmaitości