Atomizacja grup zawodowych broniących w Polsce wyłącznie swoich interesów jest tak wielka, że Tusk może je rozgrywać jak chce w interesie swojej partii i swojego rządu. Nie istnieją już także w Polsce wiodące niegdyś zakłady jak huty i stocznie, które mogłyby zainicjować w kraju konieczne zmiany. Kibicom można zakazać wstępu na stadion, a zwolennikom dopalaczy zlikwidować sklepy.
Protesty lekarzy, czy aptekarzy mogą spowodować jedynie zdenerwowanie i większą śmiertelność pozbawionych opieki medycznej, bądź lekarstw staruszków. Presją na rząd mogą być więc tylko protesty służb publicznych takich jak kolejarze, czy nauczyciele, albo strajk generalny.
Ponieważ w Polsce zapomnieliśmy już jak się za to zabrać, oto instrukcja organizacji strajku generalnego użyta wczoraj w stolicy Europy, Brukseli:
Protestujemy przeciwko wzrostowi kosztów utrzymania w kraju. Akcja trwa 24 godziny.
O północy stają pociągi.
Rano rozpoczyna strajk komunikacja miejska i lotniska. Wystarczy wstrzymać zaledwie 10 procent lotów, aby sparaliżować lotnisko. Żaden tramwaj, autobus, czy metro, nie mają prawa opuścić bazy lub ruszyć z przystanku.
O godzinie 6 rano na rogatkach wielkich miast związkowcy ustawiają blokady przepuszczając jedynie pojazdy uprzywilejowane.
Porty morskie oraz przejścia graniczne są obstawione przez pikiety związkowe, które informują o strajku generalnym na terenie całego kraju.
Administracja bloków mieszkalnych uprzedza dzień wcześniej, że tego dnia wstrzymany będzie odbiór śmieci.
Służba więzienna, która wcześniej ogłosiła protest zaprzestaje wykonywać swoje obowiązki. Więźniów dogląda wojsko, albo policja.
Personel szpitali zapewnia chorym i pacjentom serwis minimalny. Normalnie obsługiwane są tylko osoby w stanie zagrożenia zdrowia lub życia.
Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, o godzinie 7.00 akcję rozpoczynają placówki oświatowo – wychowawcze. Uprzedzeni o strajku rodzice nie mogą więc liczyć na opiekę w żłobkach i przedszkolach. Zajęcia w szkołach będą tego dnia zawieszone.
Placówki pocztowe przepraszają, że w dniu dzisiejszym zawieszają obsługę klientów. To samo robią banki, centra handlowe, stacje paliw.
Pikiety związkowe blokują dostęp do budynków administracji publicznej i samorządowej, przepraszając petentów za utrudnienia.
Manifestacje związkowe przed sejmem, biurami poselskimi i siedzibami partii politycznych, a także redakcjami gazet, rozgłośniami radiowymi i siedzibami telewizji. W Belgii wystarczyło, że strajk ogłosił zaledwie co czwarty pracownik redakcji, aby zmusić kierownictwo do zmodyfikowania w zasadniczy sposób programów radia i telewizji. W Polsce ostatni „dzień bez prasy” ogłoszony był chyba 30 lat temu, tuż przed stanem wojennym.
Żeby zwrócić uwagę na prawdziwe problemy ludzi pracy w Belgii, strajk generalny został ogłoszony na dzień unijnego szczytu w Brukseli. Pikiety strajkujących w dokuczliwym mrozie związkowców rozpaliły na ulicach ogniska i to one kierowały ruchem przy wjeździe do miasta delegacji 27 krajów uczestniczących w europejskim szczycie. Belgijskie gazety przyniosły bardzo szczegółowe informacje na temat protestu. W relacjach z Brukseli w Polsce żaden dziennikarz nie zająknął się nawet o proteście, w którym udział wzięło kilka milionów osób. Widocznie poprawność polityczna polskiej elity dziennikarskiej nie pozwoliła przysłonić kolejnego, niewątpliwego sukcesu rządu Tuska na unijnym szczycie informacją o strajku generalnym w całej Belgii.
W Polsce trzeba kumulacji legislacyjnych kretyństw marszałka sejmu i ministra, aby lekarze zaprotestowali na…receptach, a farmaceuci w aptekach. Trzeba totalnego braku kultury prawnej ministra kultury, a także jego kolegów od cyfryzacji i sprawiedliwości, wreszcie ignorancji samego Tuska, aby z powodu podpisu polskiego ambasadora w Tokio, w paru miastach w Polsce wyszło na ulice parę tysięcy osób w proteście przeciw jawnie zapowiadanej inwigilacji użytkowników Internetu. Trzeba masowych zwolnień w Zakładach Przemysłu Skórzanego, aby związkowcy regionu lubelskiego wyszli z paroma flagami na ulice. Trzeba wreszcie nonsensownego zakazu połowu dorsza, aby rybacy zablokowali na chwilę wjazd do Gdańska.
Jakże trudno wyobrazić sobie w Polsce sytuację, że w jednym marszu przeciwko fatalnie rządzącym pójdą wszyscy. Udaje się to na razie co pięć lat: gdy umiera papież, albo gdy spada pod Smoleńskiem prezydencki samolot. Wtedy oniemiały tłum wychodzi na ulicę i płacze.
Wierzę jednak teraz, że wcześniej, czy później, zimą, czy latem, na inaugurację EURO, albo w sezonie ogórkowym, Polacy wyjdą z domów i spytają: co się dzieje w kraju.
Wiem, że strajk nie jest najlepszym rozwiązaniem. Ale proszę mnie przekonać, ze jest lepszy sposób na ignorancję władzy?
Inne tematy w dziale Rozmaitości