Jeśli sprawdzą się prognozy dotyczące wzrostu produktu krajowego Chin, to w latach 20-ych XXI wieku kraj ten osiągnie obecny poziom rozwoju USA. Oznaczać to będzie w praktyce, że każdy obywatel Kraju Środka będzie miał takie samo pragnienie zaspokojenia swoich potrzeb jak przeciętny Amerykanin: będzie chciał się ubrać i mieszkać, zapragnie samochodu, lodówki i pralki…Szkopuł w tym, że świat nie będzie w stanie zaspokoić tych potrzeb. Świat nie będzie dysponował taką ilością zbiorów, aby dostatnio wyżywić Chiny, ani nie będzie zdolny wytworzyć takiej ilości stali, aby wyprodukować niezbędną ilość samochodów. Gorzej - cały kontynent azjatycki nie będzie bowiem w stanie dostarczyć Chinom takiej ilości wody, która zaspokoi ich pragnienie.
Dziś żyje na świecie 6,8 miliarda ludzi. W tej skali brakuje już wody dla miliarda osób. A w roku 2030 będzie nas na Ziemi 8,3 miliarda. A wody nie przybędzie. Stanowi ona na naszej planecie zamknięty obieg.
W 2007 roku w prasie pojawiły się doniesienia o tym, że Chiny rozważają poważnie przeniesienie stolicy kraju, gdyż Pekin cierpi na chroniczny brak wody. Zimą 2010 roku w mieście miała miejsce szczególna akcja odśnieżania. Z placów i ulic wywożono śnieg do specjalnych zbiorników retencyjnych. Zużycie wody w Pekinie wynosi bowiem rocznie 3,55 miliarda metrów sześciennych. Natomiast możliwe dostawy nie przekraczają 2,18 mld m3.
W styczniu 2012 w jeziorze Poyang, największym zbiorniku słodkiej wody w Chinach (3583 km2, 16 metrów głębokości) odnotowano najniższych od 60 lat poziom wody. Rejon ten na zdjęciach satelitarnych wygląda jak wielki kraj w chwili zagłady: wymarłe ptaki (żuraw syberyjski), opuszczone domostwa rybaków, porzucone na brzegu łodzie…
Jak podaje dzisiejszy Le Monde, senat Stanów Zjednoczonych uznał sytuację hydrologiczną w trójkącie Pakistan – Indie – Chiny za wysoce niepokojącą. Kraje te w sytuacji wzrastającego zapotrzebowania na energię elektryczną opracowują niezwykle ambitne plany konstrukcji zapór dla powstających tu hydroelektrowni. Wywołuje to zrozumiałe napięcie w stosunkach z krajami, które znajdują się w dole azjatyckich rzek. Z drugiej zaś strony, ocieplenie klimatyczne powoduje topnienie himalajskich lodowców, które zwiększają ryzyko powodzi.
- W samym środku tego hydro-politycznego puzzle’a leżą Indie – pisze Frederic Bobin z Le Monde.
W tej sytuacji nie trudno sobie wyobrazić konflikt, który istnieje na tym tle pomiędzy Indiami i Chińską Republiką Ludową. Koncentruje się on w chwili obecnej na chińskich projektach budowy elektrowni wodnych w biegu rzeki Brahmaputra. Źródła rzeki znajdują się w Tybecie. Na chińskim odcinku rzeka nosi nazwę Yarlung Tsangbo i tworzy najgłębszy na ziemi kanion. W Indiach nazywana jest Dihang. I dopiero u ujścia do Zatoki Bengalskiej, gdzie razem z Gangesem tworzy największą na świecie deltę, nosi ona nazwę znaną z lekcji geografii - Brahmaputra.
Hindusi przerażeni są z powodu iście faraonicznych projektów Pekinu, który chce odwrócić bieg Brahmaputry, aby skierować ją w kierunku spragnionej północy Chin. Projekt ten jest tak fantastyczny, że mało kto wierzy w to, aby był realistyczny.
Paradoksalnie, zaniepokojone chińskim projektem Indie, same traktują w sposób brutalny wszelkie potrzeby życiowe sąsiedniego Bangladesz. Na swoim odcinku Brahmaputry i Gangesu hindusi budują bowiem zapory, które powodują deficyt wody w tym biednym i umęczonym wszelkimi klęskami żywiołowymi kraju.
Pozostaje jeszcze Nepal. Wprawdzie leży on w górnym odcinku rzeki, ale jego zacofanie ekonomiczne i technologiczne zmusza go do współpracy z New Delhi przy budowie baraży. Ponoć mieszkańcy Nepalu są przy tej współpracy wykorzystywani jak niewolnicy.
Na zachodzie Himalajów indyjskie projekty natrafiają na veto Pakistanu. Odżywają w ten sposób indyjsko – pakistańskie waśnie. Kraje te zostały wyzwolone spod brytyjskiej hegemonii w 1947 roku.
30 zapór zbudowanych lub projektowanych przez New Dehli wzbudza więc sprzeciw i groźbę zamachów terrorystycznych w myśl hasła: „woda albo krew”. I choć pomiędzy Indiami i Pakistanem wybuchły już cztery wojny, to narazie, zbrojnego konfliktu o wodę udało się na szczęście uniknąć. Stało się tak, dzięki podpisanemu pod auspicjami banku światowego w 1960 roku traktatowi. Przyznawał on Pakistanowi trzy cieki wodne nazwane „zachodnimi” na rzece Indus. Trzy cieki wschodnie przypadły w udziale Indiom.
Na powierzchni azjatyckich jezior i rzek panuje więc na razie względny spokój. Ale bardziej czułe ucho potrafi już wyłowić zbliżający się od wschodu tupot nóg. Nie można bowiem być pewnym dnia, ani godziny, gdy te trzy gigantyczne nacje wyruszą z wiaderkami na zachód w poszukiwaniu wody. Chińczycy zrażeni przy budowie polskich autostrad, być może ominą nasz kraj. Ale i tak nie damy rady, gdy Hindusi i Pakistańczycy będą chcieli napić się u nas do syta.
Inne tematy w dziale Rozmaitości