Gdzieś tam wyczytałem rozszerzającym się procederze udostępniania internetu za darmo. O, na przykład tu:
http://tiny.pl/89f7. Nie chce mi się rozważać, czy to dobrze, czy źle się dzieje. Może zwróciłbym tylko uwagę, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, to znaczy jak ktoś ci udostępnia sieć za darmo (no, teoretycznie za darmo, w praktyce wszystko oddasz w podatkach...), to nie bardzo możesz marudzić jeśli przy okazji odcina ci dostęp do niektórych stron i usług, według własnego uznania. Gdybyś płacił, to jako konsument masz z natury znacznie większe prawa.
W informacji którą przeczytałem, zainteresowało mnie, i to bardzo, coś innego.
Otóż, napisano tam o tym, co jest największą przeszkodą w rozpowszechnianiu "darmowego" internetu. Wbrew pozorom nie chodzi o pieniądze (a jakże, od czego fundusze unijne?). Rzecz cała w niechęci urzędników, albowiem, i uwaga - tu cytacik, proszę się skupić: "
Urzędnicy nie chcą częstych kontroli UOKiK. Dlaczego? Bezpłatny internet stanowi konkurencję dla dostawców płatnego. A urzędy miast nie mogą naruszać ich praw."
Bezpłatny internet
stanowi konkurencję. A urząd od
ochrony konkurencji... no, co robi?
Czy to wszystko nie jest aby chore?