Krzysztof Leski Krzysztof Leski
392
BLOG

Dziennik podróży polarnej

Krzysztof Leski Krzysztof Leski Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

9.35, Bergen: Pakujemy się w lekkim pośpiechu. Zaginęły moje okulary i paszport córy.
9.35: okulary są – nasza gospodyni znalazła w kuchni. Paszportu nie ma, ale musi być gdzieś w moim podręcznym plecaku, bo gdzieżby idziej?
9.40: Żegnamy się z tą niesamowitą dziewczyną. Wczoraj wieczorem zrobiłem z nią długi wywiad. Córa chce tu wracać najpóźniej w maju.
9.50, na przystanku linii 5:  autobusu ani śladu.
9.59: Jest, spóźniony 10 minut. Nic to, mamy zapas czasu.
10.05: Młoda Bergenka w autobusie mówi, że zawsze się spóźniają, gdy popada śnieg. Na moją uwagę, że chyba są przyzwyczajeni, odpowiada: - Ale nie w Bergen, nie w mieście.
10.10, przystanek koło Ratusza: szukamy przesiadki na dworzec kolejowy. Przez trzy dni nie widziałem ani jednej mapki. Rozkłady, wyłącznie tekstowe, to lista nic mi nie mówiących nazw przystanków, wśród których dworca kolejowego ewidentnie nie ma. Kogokolwiek pytamy, wszyscy zalecają spacer, bo to „parę minut”. W istocie został kilometr, a brnięcie z walizkami na kółkach przez śniegową breję nie jest proste. W całym Bergen do czysta zamiecione są tylko dwa 50-metrowe odcinki chodnika, przy dwóch galeriach handlowych.
10.13: Pani kierowca autobusu linii 50 mówi, że w zasadzie przejeżdża blisko dworca. Podjeżdżamy dwa przystanki, do przejścia już tylko 250 metrów, ale breja trochę głębsza.
10.20, dworzec NSB: na zegarze cyfrowym godzina, jak w moim telefonie. Idziemy wzdłuż pociągu. Na zegarze analogowym na drugim końcu peronu jest 10.12. Wsiadamy. Odjazd 10.28. Wysiadam, by zajarać. Na peronie to legalne.
10.25: Wszystkie wagony bezprzedziałowe, schludne, czyste. Córa stale w Polsce powtarza, że lubi „stodoły”, ale gdy jedzie do Babci albo do Krakowa, zawsze trafia się jej wagon z przedziałami. Teraz... też jest skrzywiona. - Chciałaś bez przedziałów?! - Tak, ale nie tutaj...
10.30: Obejrzałem już wszystko. Gniazdko 230V pod każdym siedzeniem. Cenne, bo bateria mojego starego laptopa trzyma minutę do dwóch, a chcę trochę popracować. Internet, a jakże: WiFi do kupienia w dwóch opcjach: na 24 godziny za 65 NOK (32 zł) lub na miesiąc za 249 NOK (120 zł). Postoję off-line.
10.42: Ruszamy. Kierownik pociągu długo przemawia do nas przez głośniki po norwesku. Złapałem kilka słów, w tym zwłaszcza „problematik”.
10.45: Miła starsza pani chętnie tłumaczy mi, w czym rzecz. Zasypało rozjazdy, stąd opóźniony odjazd, a w pierwszej części trasy też możemy mieć problemy. Także ona powiada, że tyle śniegu w zimie to w Bergen i okolicy zaskoczenie.
10.46: „Tyle”? Wcale nie było go tak dużo. Gdy przylecieliśmy, leżało co nieco. W sobotę spadło na oko 20-30 cm, w niedzielę jeszcze z 10. Teraz leciutko prószy.
10.50: Krajobrazy wynagradzają wszystko. Okolica szybko dziczeje, a my wspinamy się w górę. Śnieg sypie nieco gęściej. Widoczność taka sobie, szyby niezbyt czyste, ale przecież muszę zrobić zdjęcia.
10.55: Moje wysiłki wzbudzają wesołość połowy wagonu. Gdy kończy się rząd krzaków i próbuję zrobić zdjęcie, niemal zawsze wjeżdżamy w tunel. Pierwsze 100 km to niemal same tunele, rzadko przerywane odcinkami na powierzchni. Odległości między tunelami czasem mniejsze niż 20 metrów.
11.00: Stoimy w tunelu. Pan kierownik za pośrednictwem zaprzyjaźnionej już pani wyjaśnia, że na następnej stacji też przysypało rozjazdy. Poprzedni pociąg do Oslo jedzie dwie godziny przed nami, sypie niezbyt gęsto, ale widocznie ja się nie znam.
11.05: Pan kierownik osobiście sprawdza bilety. Pytam o postoje, bo z rozkładu wynika, że tylko w Myrdal stoimy 5 minut. Nie muszę tłumaczyć, o co chodzi. Obiecuje, że będzie mnie informował.
11.06: Wytrzymywałem już bez dymka dłużej niż siedem godzin, ale w samolocie przez Atlantyk czy na Sri Lankę – ze świadomością, że szans nie ma i basta.Tu jest inaczej: szanse mogą być. Albo i nie, bo opóźnienie pociągu komplikuje sytuację.
11.10: Istotnie odtąd aż do końca podróży każdy komunikat przez głośniki jest dwujęzyczny, choć wersja angielska bywa na oko trzykrotnie krótsza niż norweska.
11.25:  Zwiedzam WC. Na ścianach imitacja marmuru. Spłuczka działa, mydło jest, nawet suszarka mi się niechcący włącza. Szkoda, że nie ma wody w kranie. Z namydlonymi rękami dreptam do drugiego kibla. Woda jest, suszarka działa, reszty już nie sprawdzam.
11.50: Mijamy Dale. Stacja tylko na żądanie, pociąg się nie zatrzymuje, ale mamy już 45 minut spóźnienia. Prędkości nie przekraczają 75 km/h.
12.15: Dojeżdżamy do Voss. Pan kierownik informuje mnie przez głośniki, że postój potrwa „a fewminutes”. Brak mi dwóch machów do poczucia sytości, gdy brzęczek wzywa do znów do wagonu.
12.30: Coraz częściej osiągamy 100 km/h. Pan kierownik przyznaje przez głośniki, że mamy ponad 40 minut w plecy, ale będziemy nadrabiać.
12.50: Wkrótce Myrdal. Pan kierownik potwierdza, że postoimy kilka minut, by poczekać na jadący w drugą stronę ekspres. Ustawiam się w blokach startowych przy drzwiach wagonu. Gdy wjeżdżamy na stację, widzę, że ekspres już jest, a głos pana kierownika odwołuje dłuższy postój.
12.55: Myrdal, 1350 m n.p.m. - a ruszaliśmy z morskiego portu. W uszach nic specjalnego. W płucach niepokojąco niski poziom nikotyny. Obok stoi pociąg do Flåm – to podobno najstromsza w Europie linia klasycznej kolei (niezębatej), 5.5% nachylenia.
13.20: Finse. Teraz cały czas z górki,śnieg nie pada, nadrabiamy. 25 minut spóźnienia. Postój – pinuty.
13.30: Moja Mysz podobno zaraz umrze, jeśli nie wypije kawy. Po tych trzech dniach mam wrażenie, że kawa w pociągu dziwnie tania – duża kosztuje 27 NOK (13 zł). Córa z kasą w ręku rusza w stronę wagonu barowego. Po dwóch metrach drobna, drżąca rączka rozluźnia uchwyt i monety z dziurkami w środku sypią się na podłogę. Pół wagonu znów ma ubaw i pomaga szukać. Mysz odzyskuje połowę kasy, wraca do banku (to ja) po więcej i z determinacją w oczach pędzi do baru.
13.33: Jak to było z krukiem i serem? Myszy nie ma, kot harcuje. Odzyskuję laptopa, na którym Mysz ustawiała pasjansa.
14.20: Wjeżdżamy do Åi. Komunikat z głośnikówbez wzmianki o długości postoju, a jednak intuicja każe mi ustawić się przy drzwiach.
14.22: Wypadam na peron, jeszcze w locie przypalając papierosa – pełen determinacji, że warto choćby dla dwóch machów. Po chwili kątem oka widzę, że wagon dalej to sam robi... młodszy konduktor.
14.25: Postaliśmy, popaliliśmy. Z półsekundowym opóźnieniem, w ślad za młodszym konduktorem, ciskam peta i wskakuję do wagonu.
14.26: Pociąg rusza, przjeżdża dwa metry i staje. Starsza pani donosi mi, że przed chwilą kierownik pociągu upominał przez głośniki, by nie stać na peronie, tylko wsiadać, bo czas odjeżdżać. Sprzedaję jej własną wersję wydarzeń i wywołuję szeroki uśmiech.
14.28: Pociąg rusza. Znów prawie pół godziny opóźnienia.
15.30: Flå. Już znów całkiem nisko (200 m n.p.m.). To nie znaczy, że jest płasko: wokół wciąż góry, jedziemy wąską doliną, tunele całkiem nie zniknęły, Za oknem nagle -18°C, choć w Bergen i przez połowę trasy było -6. Córa marznie na samą wieść. Spóźnienie – 25 minut.
16.20: Hønefoss. Jestem jednym z kilku wyskakujących na papierosa, ale jedynym, który papierosy... zostawił w pociągu. I dobrze, bo postój nie trwa minuty.
16.40: Za oknem wciąż pięknie i górsko, ale już szarawo, -19°C. Dojeżdżamy do Vikersund. - Czuję się jak w Kolei Transsyberyjskiej - mówi znudzona Mysz. A ta podróż miała być atracją sama w sobie. IMHO - jest.
17.20: Drammen,  już ciemno i cieplej, do Oslo jeden skok - kilka dłuugich tuneli.
17.57: Pociąg triumfalnie wjeżdża na Oslo Sentral. Kierownik pociągu przeprasza za 25 minut opóźnienia i wyraża nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.
17.58: Na peronie kilkanaście osób wbrew prawu ćmi papierosy, w tym młodszy konduktor.
17.59: Podchodzi mnie kierownik pociągu. Czyżby kłopoty? Nie, w ustach ma już papierosa: - Czy mogę pożyczyć pański ogień?
 

Salonowa lista prezentów Bawcie się dobrze ChęP: -3/6   ChęK: -3/6   ChęS: -3/6 . Półbojkotuję "lubczasopisma" Baby od chłopa nie odróżniacie! Protestuję przeciwko brakowi Freemana

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Rozmaitości