Tak właśnie brzmieć powinno hasło reklamowe największej podobno w świecie taniej linii lotniczej. Nie żebym narzekał - jesteśmy już w Nyköping i nawet znaleźliśmy nocleg, na dodatek całkiem miły i wygodny.
Poprzednią notkę urwałem w pół zdania niemalże - chciałem sie jeszcze pochwalić, że atmosfera na lotnisku w Rygge była wręcz wspaniała. Niewielka grupka oczekujacych powitała głośnym śmiechem komunikat, że samolot odleci z opóźnieniem z powodu zalegającego pas startowy sniegu. Zwłaszcza, że opóźnienie wynieść miało zaledwie kwadrans. Po dosłownie kilku kolejnych minutach wywołano nas do samolotu i w pospiechu opuścić musiałem lotniskową sieć WiFi, w której mój laptop znalazł się znakomicie - działało wszystko, nawet wysyłanie poczty protokołem SMTP. Tak, tak, wygląda na to, że wszyscy norwescyu dostawcy netu, z których korzystałem poprzednio, blokowali SMTP z sobie tylko znanych przyczyn.
Zasiedliśmy w samolocie, dowiedzieliśmy się, gdzie są wyjścia awaryjne, po czym Boeing ruszył. Na pas kołował majestatycznie: na każdym zakręcie drogi kołowania zatrzymywał się na kilka minut, po czym już na pasie startowym zastygł na dobre. Kapitan ogłosił, że jeszcze odśnieżają. Staliśmy tak kwadrans. Nagle silniki zawyły, ale na moment. Osiągnęliśmy 60 km/h i przetoczyliśmy się przez całą długość pasa, a potem przez drogi dojazdowe, by równo godzinę po opuszczeniu standu przy gmachu lotniska powrócić w to samo miejsce.
Kapitan pocieszył nas, że na pasie praca wre i za kilkanaście minut spróbujemy ponownie. Istotnie niemal za chwilę ruszylismy znowu. Ale w połowie dojazdu na początek pasa startowego znów postój: specjalny samochód okrążał po kolei oba nasze skrzydła, a kapitan oznajmił, że wprawdzie oblodzenie samolotu jest minimalne, ale odladzanie trwa "dla naszego bezpieczeństwa". Zabrzmiało to jak: "żeby ci durni Norwegowie pozwolili nam wystartować...". Ale nie wiem, czy odladzanie może zlecić wieża, czy też odbywa się ono tylko na żądanie kapitana.
W powietrzu znaleźliśmy się o 21.00, po dokładnie 100 minutach kołowania. 33 minuty później wylądowaliśmy na Skavsta. Pewna węgierska stewardessa, która wcześniej napisała, że nie będzie mogła nas przenocować, bo pracuje tej nocy - przysłała esemesa, że zmieniły się jej plany i zaraz po nas przyjedzie na lotnisko. Moja kochana córa poszła właśnie pod prysznic i zapewne szuka nowego powodu do narzekania. Bo nocleg, niestety, już mamy.
Inne tematy w dziale Rozmaitości