Nasz pociąg z Nyköping do Sztokholmu się spóźniał dynamicznie i całkiem sympatycznie - dla mnie przynajmniej. Córa oczywiście klęła, na czym świat stoi (jeśli w ogóle na czymś stoi, w co czasem wątpię) - ale przez chwilę przyjmijmy, że jej tu nie ma. Na dotkliwość spóźniających się pociągów składają się głównie dwa elementy: groźba, że dokądś nie zdążę, oraz poczucie, że ktoś mnie lekceważy.
Dziś się nam nie spieszyło. Nie robiło nam specjalnie, czy w Sztokholmie będziemy o drugiej, czy o czwartej. Nie czułem się też zlekceważony, bo ktoś na tej niewielkiej stacyjce robił wiele, by pokazać, że 30-osobowy tłumek w poczekalni jest ważny i zasługuje na rzetelną informację.
Na stację wmaszerowaliśmy punktualnie o drugiej. Na tablicy odjazdów ujrzałem, że nasz pociąg - planowy odjazd 14.13 - oczekiwany jest o 14.30. Zapaliłem, bilety kupiłem, a o 14.10 odpaliłem kompa. Stacyjna sieć wifi jakoś mi się nie ukazała, ale nic to - zalogowałem się przez kogoś, kto gdzieś tu pewnie siedział ze swoim kompem. Na tablicy nastąpiła właśnie korekta: nasz pociąg, jadący "aż" z Linköping, miał pojawić się o 14.39.
Wciąż miałem zatem pół godziny. Zajrzałem na salon i oddałem sie dość absurdalnej dyskusji o tym, czy każdy czarny kot jest czarny od pazurów po uszy i wyłącznie w odcieniu #000000, czy też może mieć białą łatę i drobne odchylenia od czerni idealnej.
O 14.20 nasz pociąg był spodziewany o 14.47, pięć minut później - o 14.51. Czas na zabawę zatem malał, ale nieporównanie wolniej niż narastał czas spędzony przy zabawie. Zapragnąłem o tym od razu napisać czując, że czasu mam niby coraz mniej, ale zawsze jest to wartość niezerowa.
Czekały mnie jednak dwie niespodzianki. Dostawca wifi widocznie poszedł na peron, bo sieć mi zniknęła, nowej znaleźć zrazu nie mogłem, a kolejna aktualizacja spóźnienia - odjazd 14.53 - okazała się niewielka i już ostatnia.W pociągu zaś WiFi droższe nawet niż w Norwegii - 16 zł za pół godziny - więc tekścik dokończyłem, na czas przeszły zamieniłem, wklejam jednak dopiero teraz, gdy się już grzejemy u naszej nowej gospodyni. W Sztokholmie zamieć, a czas, jak się okazuje, biegnie jednak normalnie.
Inne tematy w dziale Rozmaitości