Po czarnym poniedziałku i szarym wtorku, w środę nowojorska giełda odbiła się. Czasy takie, że optymizm jest w cenie, więc pojawiły się głosy, że to już było dno. Owszem, jedno z wielu. Dziś
Dow Jones już przed południem stracił to, co wczoraj zyskał - i jeszcze trochę. Zjechał do 6640 pkt, czyli circa poziomu sprzed całych 12 lat. Dzisiejsze dno od dna wtorkowego jest niższe o prawie 100 punktów. Jasne, że sens amerykańskich, bilionowych planów ratunkowych da się ocenić uczciwie dopiero za parę lat. Ale to, że rynek w nich nadziei nie pokłada, że na nastroje konsumenckie też się nie przekładają - to widać już dziś. Zgoda, że to nie jest argument decydujący. Ale na pewno znaczący w sporze, czy państwo ma na kredyt kreować popyt. W Warszawie, po epizodzie dziwnego optymizmu, lekki spadek - zapowiedź sporej obsuwy jutro. Obsuwy, która położy kres kilkudniowej euforii, że udało się uniezależnić polską giełdę od nastrojów w Nowym Jorku, a złotego od hrywny i forinta. Obym był złym prorokiem, ale wątpię. Z tej perspektywy patrzę na przedstawioną dziś w Sejmie informację o stanie budżetu w styczniu i lutym.
Jest wciąż całkiem niezła, zwłaszcza po stronie dochodowej, ale będzie dużo gorzej. Może czas poważnie o tym porozmawiać z Canonem i Nikonem. To wszak nie może być tak, że wszyscy ponosimy koszty, a one - ani trochę.
Dziś także: Fotozagwozdka i Emerytalny PR.
Inne tematy w dziale Polityka