To się nie zmienia od lat i pewnie nigdy nie zmieni: mentalność belfra, mentalność zbiorowa instytucji, jaką jest szkoła. Jednym z przejawów jest traktowanie wszystkich tak samo: uczeń czy rodzic, jeden i drugi musi pobrać swoje lekcje. Nie tylko uczeń, także rodzic ma się dostosować do wymogów szkoły, do jej wygody, bo szkoła nie jest dla uczniów, to oni, wraz z rodzicami, istnieją dla szkoły. Uzasadniają jej istnienie.
Czas nauczyciela jest bezcenny. Czas rodzica się nie liczy. Dziś w pierwszej wywiadówki w liceum córy musiałem wyjść po dwóchn godzinach i kwadransie - a jeszcze się nie skończyło. Przez owych 135 minut usłyszałem może trzy istotne zdania. Całą resztę można znaleźć w internecie. Najpierw pani dyrektor na masówce dla wszystkich rodziców pierwszoroczniakow, potem wychowawca w klasie - oboje czuli się w obowiązku, by odczytać nam lub streścić znaczne fragmenty ustawy oświatowej i regulaminu szkoły. Często przekładali to jeszcze z polskiego na nasze, z różnym zresztą skutkiem. Klasówki - na razie - nie zapowiedzieli.
Dowiedziałem się, że szkoła chce dobra mego dziecka; że skala ocen zawiera się w przedziale od 1 do 6; że wiedzę ucznia sprawdzać można w formie klasówki, kartkówki, odpowiedzi podczas lekcji, prezentacji, a także sprawdzenia pracy domowej. Itp., itd. Zauważyłem, że wielu rodziców pilnie notowało.
Konkrety były nieliczne. Dziennik internetowy jest, płatny oczywiście, ale jednostronny - jedynie jako informacja dla rodzica o ocenach i obecnościach dziecka. Usprawiedliwienia, wszelka korespondencja z nauczycielami - nadal tylko drogą tradycyjną, na papierku. Dlaczego? Bo... nauczyciele tego liceum nie przeszli jeszcze jakiejś weryfikacji, czy potrafią radzić sobie z jakże skomplikowanym systemem. Może zdobędą nowe kwalifikacje za rok-dwa. Dla mnie to spory krok do tyłu w porównaniu z gimnazjum, do którego chodziła Mysza.
Mam z tym spory kłopot - dwoje dzieci w dwóch różnych szkołach różnych szczebli, a na pokrycie choć części kosztów życia zarabiam pisząc dla "Dziennika Polskiego" teksty podsumowujące jakieś wydarzenie lub zjawisko. W praktyce oznacza to, że zajęty jestem najczęściej między 16 i 20. Wtedy, gdy są wywiadówki. Pół biedy, gdyby ktoś traktował je poważnie. Dziś, gdy wychodziłem po - powtarzam - 135 minutach, pan wychowawca wygłaszał wciąż swoje expose. Nie było jeszcze nawet możliwości zadawania pytań. To o dziennik internetowy zadałem na wychodnym, nieproszony, jak nie przymierzając Henryka Krzywonos na zjeździe "S".
Nie lubię szkoły. Jak mam przekonać Myszaki, by ją lubiły?
Inne tematy w dziale Społeczeństwo