Donald Tusk i Lech Kaczyński fundowali nam różne przedstawienia. Najczęściej były to komediodramaty. Ostatni, trwający od trzech dni na tle szczytu NATO, to tragifarsa. Byłoby śmiesznie, gdyby nie to, że usuwanie szkód potrwa długo.
Podtrzymuję, że winę za rozpętanie afery ponosi rząd. Dwa dni temu pisałem, że jedynym powodem upublicznienia tak poważnych zarzutów mogłaby być nadzieja na eliminację problemu, jakim jest brak współpracy rządu z prezydentem w polityce zagranicznej. Musiałyby istnieć dowody tak mocne, by rzecz przeciął Trybunał Stanu. Już wiemy, że tak się nie stanie - politycy PO Trybunałem pogrozili i się wycofali. Nic dziwnego, bo dowody są dyskusyjne. Pozostaje tylko jeden wniosek: niepotrzebnie rozpętali tę hucpę i wciąż ją podsycają.
Ujawnione już pisemko podrzędnego urzędnika MSZ może by wystarczyło, gdyby stosunki obu kancelarii były normalne. Nie są, rząd o tym wiedział, więc wysyłając te trzy kartki mógł oczekiwać, że nie zostaną potraktowane poważnie. A Sikorski u boku prezydenta? Sam nie mie nas przekonać, kiedy i jak powiedział prezydentowi, o co miałby zabiegać chwilowo blokując wybór Rasmussena.
Zaatakowany ma prawo się bronić . Prezydent i jego kancelaria czynią to energicznie - i wyraźnie przekraczają granice takiej obrony. Kancelaria, okazuje się, kłamała twierdząc, iż nie dostała żadnych zaleceń rządu, bo już nie kwestionuje np., że owa notatka wpłynęła. Twierdząc, że prezydent miał prawo ją zignorować - nie mogę nie zauważyć, że był to jednak drobny akt złej woli.
Absurdalne jest wielokrotne powoływanie się na... Rasmussena jako źródło informacji o stanowisku Polski. Choćby nawet Tusk obiecał Duńczykowi Inflanty, prezydent nie może przyjąć tego na wiarę. Mówiąc o tym publicznie - kompromituje się i on, i jego ministrowie.
Kompromitujące jest wezwanie min. Kownackiego, by rząd odtajnił notatkę z rozmowy. Groźniejsza jest jednak zapowiedź rzecznika Grasia, iż odtajnienie jest możliwe. Pewnie do tego nie dojdzie, ale przesłanie rzecznika rządu (!!) poszło w świat: polskie władze w wewnętrznych kłótniach gotowe są użyć tajnych notatek z rozmów w cztery oczy z obcymi dostojnikami. Każdy z nich mocno sie teraz zastanowi, nim w takiej rozmowie zaryzykuje temat inny niż pogoda i piłka nożna.
Przy okazji strony nie szczędzą sobie razów, które nie mają nic wspólnego ze szczytem, za to skutecznie robią Polakom wodę z mózgu. Oto min. Kownacki publicznie pokpiwa, że stanowiska rządu nie było - bo niby kiedy Rada Ministrów się zebrała w tej sprawie?. Sądzę, że świetnie wie, iż premier sam jest władny to stanowisko sformułować, a gdyby nawet potrzeba była uchwała rządu, to powstać może w trybie obiegowym, bez spotkania. Jeśli wie, to publicznie kłamie. Jeśli nie wie, znów się kompromituje.
Kancelaria i PiS niespodziewanie stały się też zwolennikami pragmatyzmu w polityce zagranicznej. Jeszcze na początku zeszłego tygodnia zgodnie zarzucały rządowi, iż nie walczy o fotel szefa NATO dla Sikorskiego, teraz zaś twierdzą, że prezydent już w czwartek poparł Rasmussena, bo... i tak miał on pewną nominację. Czy PiSw ten sposób sam siebie krytykuje za poniekąd beznadziejny upór Polski w negocjacjach nad Traktatem Lizbońskim? Upór, który w końcu coś przecież przyniósł?
Wśród wielu przejawów tej paranoi wymienię na koniec Radka Sikorskiego. Dowodząc, iż prezydent nie podporządkował się instrukcjom rządu - szef MSZ publicznie wypalił: Powstaje pytanie, z kim - skoro nie z rządem - prezydent konsultował swoje stanowisko? Tu urwał, jakby ugryzł się w język tuż przed oskarżeniem Lecha Kaczyńskiego o realizację obcych poleceń. Zaś dociskany przez dziennikarza wybąkał, że chodzić może o "lidera opozycji".
W tych dniach rządzą nami przedszkolaki. W obu pałacach.
Inne tematy w dziale Polityka