Niezbyt istotna, ale dość żałosna jest wrzawa po wypowiedzi Jacka Kurskiego. Europoseł PiSu miał rzec: "nie ma w polityce większego biedaka jak poseł krajowy".
Powiedział prawdę, o której tu pisałem wielokrotnie. Prawdę oczywistą dla każdego, kto zna kwoty wchodzące w grę, wie, jak niskie są na tle zarobków parlamentarzystów w krajach sąsiednich, kto rozumie, że zadaniem posła - reprezentującego średnio 80 tys. Polaków, jest legislacja, a nie szukanie tańszego krawata. Każdy, kto ma świadomość, że w USA członek izbby i senator za pieniądze podatnika utrzymują po kilku-kilkunastu osobistych asystentów, doradców i ekspertów, a polski poseł zdany jest na własną wiedzę i to, co znajdzie w... mediach.
Żałosne, że gdy tylko wybuchł hałas, Kurski ogłosił przykładną samokrytykę. Uważam, że w polskich warunkach 8,5 tys. - bo tyle zarabia poseł - to bardzo duża kwota. Szczególnie w zestawieniu z osobami mało zarabiającymi - napisał, tym razem publicznie. Bo wszak słowa o "pośle-biedaku" padły przed programem w TVN, a zatem były częścią prywatnej rozmowy. Kurski po raz kolejny pada ofiarą upublicznienia takiej prywatnej wypowiedzi - i nikt się już nad tym nie zastanawia, nie protestuje, nawet sam europoseł.
Smutno mi też, że w czołówce medialnego oburzenia jest Renata Kim, dziś "Wprost", z którą przez lata pracowałem w BBC i wśród jej wielu innych zalet ceniłem zwłaszcza za zwykły, ludzki zdrowy rozsądek. Renatko, czy nie rozmawialiśmy wtedy (hm, prywatnie) o tym, iż każdy milion zainwestowany w posłów może przynieść miliard oszczędności dzięki lepszej legislacji?
Inne tematy w dziale Polityka