Nie łudzę się, że mam na cokolwiek znaczący wpływ. Nie liczę nigdy, że jednym postem wywołam ogólnopolską wrzawę czy nawet czyjąkolwiek reakcję. Ale przyznaję: sądziłem, że znajdzie się medialnym mainstreamie ktoś, kto pociągnie wątek bezprecedensowego w dziejach mijającego 20-lecia blamażu OBOPu w ostatnich wyborach sejmikowych.
Nie jestem całkiem wyzuty ze złudzeń. Sądziłem, że ktoś z moich licznych kumpli nadal pracujących w głównych mediach od czasu do czasu czyta coś na moim blogu. Że zajrzy, gdy dostarczam linkę i tizera - niektórzy"śledzą" mnie na twitterze, gdzie pilotowałem sprawę OBOPu. Do roboty byłoby już niewiele - dostarczyłem gotowca. A nawet serię gotowców.
Długo przed wyborami przewidziałem wpadkę OBOPu. Gdy nastąpiła, podsumowałem ją. Potem włożyłem trochę roboty w tabelkę poświęconą poszczególnym sejmikom. Wreszcie postawiłem hipotezy mogące wyjaśnić, co się stało. Na twitterze puściłem udramatyzowane zajawki. I nie kryję, że guglowałem, by szukać jakiejkolwiek reakcji. Nie tylko w mainstreamie. Gdziekolwiek.
Efekt jak dotąd: zero koma zero. Wiem, wątek jest obok wojny PO i PiS. OBOP przeszacował obie partie. Wiem, chodzi o liczby, a tego nie lubi konsument mediów, więc stroni od nich dziennikarz. Tak, wiem - potrzeba minimum wiedzy statystycznej, co w Polsce jest wyjątkowo rzadkie. I chyba w tym ostatnim pies jest pogrzebany. Czas może wrócić do wspomnień mojej Matki z końca lat 60. minionego stulecia, gdy w szkołach wprowadzano rachunek prawdopodobieństwa, więc na gwałt doszkalano nauczycieli licząc na cud, który nie nastąpił. Niezły kryminał.