Wygląda na to, że nie tylko nie znam się na polityce, ale w ogóle mam marne pojęcie na temat reguł i zasad rządzących w rozmaitych społecznościach. Ulegam na przykład złudnemu przekonaniu, że istotą cechą demokracji są rządy większości. To znaczy, że konkretne sprawy załatwia się tak, jak chce tego większość ludzi stanowiących jakąś grupę. Na przykład, jeśli na jedenastu użytkowników jakiegoś pomieszczenia ośmiu chce, żeby ściany pomalować na zielono, to się je na zielono maluje. Na zielono, powtarzam, bez wstawiania tu i ówdzie kropek w kolorze niebieskim, za którym opowiadało się pozostałych trzech stałych bywalców pomieszczenia.
Okazuje się, że ze słowników należy usunąć jedno ze znaczeń słowa demokracja. To już nie jest „forma ustroju politycznego państwa, w którym uznaje się wolę większości obywateli jako źródło władzy i przyznaje się im prawa i wolności polityczne gwarantujące sprawowanie tej władzy”. Uświadomił mi to artykuł Wojciecha Sadurskiego zamieszczony w Rzeczpospolitej. Pan profesor zrobił coś bardzo ważnego i pożytecznego. Słusznie przypuszczając, że mało kto spośród komentatorów wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie krzyży we włoskich szkołach zna cokolwiek, poza cytowanymi przez media dwiema linijkami jego uzasadnienia, przytoczył całkiem spory akapicik dotychczas ogółowi nieznany. Fragment ten brzmi: „W krajach, gdzie znacząca większość ludności wyznaje określoną religię, manifestowanie obrzędów i symboli religijnych, bez ograniczeń ze względu na formę i miejsce, może stanowić presję na uczniów, którzy nie praktykują tej religii lub którzy wyznają inną religię”.
Ja z kolei przypuszczam, że powyższa zasada wywierania presji obowiązuje nie tylko w kwestiach religijnych i nie tylko w szkołach. No bo dlaczego miałaby dotyczyć tylko religii i tylko szkół? A skoro tak, to znaczy, że jeśli akurat zdarzy się, że w parlamencie przewagę będzie miała ta partia, na którą zagłosowałem, to wywieram presję na zwolenników opozycji. Albo jeśli wspomniane na początku pomieszczenie zostanie pomalowane wyłącznie na zielono, to trzech zwolenników niebieskich ścian znajdzie się pod presją miłośników zielonego. Jako prosty ksiądz zaczynam podejrzewać, że przyszło mi żyć w czasach, w których wyjątkowo poważnym grzechem jest przynależność do faktycznej, policzalnej większości. Teraz tak naprawdę rządzić powinni ci, którzy zostali przegłosowani. Bo w przeciwnym razie wywiera się na nich presję. Oczywiście niedozwoloną.
Z historii miałem zawsze tróję, ale coś mi się przypomina, że byli już tacy, którzy będąc mniejszością, narzucali swoją wolę większości. Nazywali się bolszewicy czy jakoś tak. Ale oni przynajmniej udawali, że są większością. Współczesnym mniejszościom, narzucającym innym swoje zasady, nie chce się nawet udawać.
Tekst wygłoszony na antenie Radia eM
Inne tematy w dziale Polityka