Prof. Aleksander Wolszczan nie otrzymał tegorocznej nagrody Nobla. No i chwała Bogu. Dzieki temu udało się uniknąć kolejnej dwuznacznej sytuacji, siejącej zamęt w ludzkich sercach i umysłach. W mediach nie pojawią się nagłówki "Agent SB noblistą" ani wywody publicystów dowodzące, że wśród kryteriów przyznawania nagrody w dziedzinie fizyki nie ma Dekalogu, a nawet zwykłej przyzwoitości.
Chociaż, czy na pewno uniknęliśmy dwuznaczności i siania zamętu w sumieniach? Odkąd szwedzka gazeta opublikowała nazwisko wybitnego astronoma wśród kandydatów, mieliśmy w mediach wielogodzinny maraton, w którym prawie wszyscy, od profesorów po zwykłych redakcyjnych pismaków, powtarzali jak zaczarowani "prof. Wolszczanowi Nobel się należy". Dzisiaj przez pół dnia w najrozmaitszych stacjach telewizyjnych można było to zaklęcie usłyszeć co kwadrans albo i częściej. A gdy werdykt Królewskiej Akademii Nauk w Sztokholmie wreszcie przetłumaczono ze szwedzkiego na angielski, niemal wszedzie pojawiły się wydłużone miny i pełne zawodu napisy, w stylu "ostatnim naszym rodakiem nagrodzonym w tej dziedzinie pozostaje Maria Skłodowska-Curie". Bez sensu. Raczej powinno być westchnienie ulgi.
Naukowcy to kolejna po artystach i politykach (a może w odwrotnej kolejności?) grupa społeczeństwa, która coraz skuteczniej wmawia wszystkim, że ma do spełnienia tak wyjątkową misję w dziejach świata, iż nie obowiązują jej żadne ograniczenia i zasady, a już na pewno nie tak przyziemne, jak etyka i moralność. Coraz większy triumf zasady "cel uświęca środki" w tak delikatnych dziedzinach życia, jak polityka, nauka i sztuka to zjawisko groźne i źle wróżące na przyszłość. Ponieważ ludzie, którzy działają w przekonaniu, że wszystko im wolno, wcześniej czy później stają się sprawcami zła, które wszystkim dokoła każą nazywać dobrem.
Niedawno Anna Walentynowicz w Polskim Radiu dowodziła, że Lech Wałęsa otrzymał Nobla za działalność agenturalną. Czytałem zapis tego wywiadu z mieszanymi uczuciami. Chociaż jako publicysta bardzo często posługuję się uproszczeniami (zdaje się, że to w tej pracy trudne do uniknięcia), to jednak nie lubię uproszczeń zbyt daleko idących. Zastanawiam się jednak, co by było, gdyby dzisiaj w Sztokholmie padło nazwisko "Wolszczan". Czy dla wielu taka decyzja nie byłaby potwierdzeniem tezy pani Walentynowicz?
Dlatego cieszę się, że nagrodę dostali dzisiaj dwaj Japończycy i Amerykanin. Dla Polski (w tym dla polskiej nauki i polskiej przyzwoitości) to lepiej.
Na wtorek: Tajemnice na sznurku
Inne tematy w dziale Polityka