ks. Artur Stopka ks. Artur Stopka
94
BLOG

Casus redaktora T., czyli o tym, jak Kościół marnuje okazje

ks. Artur Stopka ks. Artur Stopka Polityka Obserwuj notkę 22

Kościół katolicki w Polsce ma raczej złą prasę. Nie chodzi mi w tym stwierdzeniu o kościelne media. Mimo rzeczywiście słabego poziomu wielu z nich, zdarzają się wśród nich naprawdę profesjonalne. Chodzi mi obraz Kościoła rysowany w pozostałych mediach. Mamy tu do czynienia z falowaniem. Generalnie sprawy Kościoła są wielkim opiniotwórczym mediom obojętne. Co jakiś czas jednak pojawia się fala negatywnych informacji i w nieprzychylnym tonie redagowanych komentarzy. Głosy pozytywne zdarzają się niezwykle rzadko i na ogół nie brzmią szczerze. Dodatkowo zdanie Kościoła praktycznie nie istnieje w debatach i medialnych dyskusjach dotyczących ważnych kwestii życia społecznego. Jest to dziwne i nienaturalne, ponieważ prawie wszyscy zgodnie przyznają, iż Kościół katolicki w Polsce jest ważnym uczestnikiem życia społecznego, a nawet politycznego, w naszym kraju.

Dlaczego tak się dzieje?

Jedną z poważnych przyczyn takiego stanu rzeczy jest fakt, że Kościół nie ma w mediach dziennikarzy, którzy pamiętaliby, że są katolikami i zabierając głos czyniliby to jako reprezentanci wspólnoty Kościoła katolickiego. Wspólnoty, nie instytucji. Od reprezentowania instytucji są przecież urzędowi przedstawiciele.

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego wcale liczni katolicy, obecni także wśród największych dziennikarskich nazwisk w Polsce, nie chcą pracować na rzecz polepszenia obrazu wspólnoty, do której należą? Moim zdaniem dlatego, że Kościół katolicki w Polsce zarówno jako instytucja, jak i jako wspólnota, marnuje okazje, aby mówiąc w wielkim uproszczeniu, mieć w mediach "swoich ludzi", którzy odezwą się w odpowiednim momencie, zadbają o równowagę sądów i opinii, nie dopuszczą, aby ewidentne kłamstwa i duby smalone kolportowane były bezkrytycznie i bez próby wyjaśnienia.

Doprowadziliśmy jako Kościół do sytuacji, że dyżurnym i właściwie jedynym dziś "medialnym katolikiem" jest red. Tomasz P. Terlikowski. Jeśli tylko pojawia się jakiś gorący kościelny temat (nie tylko negatywny, ale także mający obiektywnie pozytywną wymowę), można być pewnym, że w iluś studiach telewizyjno-radiowych i na sporej liczbie gazetowych łamów, znajdzie się wypowiedź na ten temat właśnie red. Tomasza. Zaintrygowany tym faktem pytałem jakiś czas temu ważnego człowieka z pewnej ważnej telewizji, dlaczego przy tematach kościelnych zawsze sięgają po redaktora T. i niejednokrotnie na tym poprzestają. "Bo jest pod ręką i nie odmawia" - odpowiedział ważny człowiek telewizji i z obrażoną miną dodał: "Poza tym często prosimy o komentarz ks. Bonieckiego".

No tak. Ale jednak ks. Boniecki z redaktorem T. równać się jako ekspert od kościelnych tematów aktualnie nie może. Został w tyle.

Był co prawda jeszcze jeden "etatowy" dziennikarz od Kościoła, Szymon Hołownia, ale on uporczywie odmawiał przyjęcia etykietki "dziennikarz katolicki" (czego redaktor T. nie robi), a ostatnio żeby zmyć z siebie nawet ślady tej etykietki zatrudnił się w charakterze przerywnika w pewnym show, który co prawda dość nisko, ale jednak znalazł się w rankingu najgłupszych programów telewizyjnych w Polsce. (Mam nadzieję, że Szymon wybaczy mi to sformułowanie. Miało być dowcipnie, ale wyszło jak wyszło.)

Redaktor T. to klasyczny przykład zmarnowanej okazji, aby Kościół katolicki w Polsce miał w mediach liczącego się i działającego na jego korzyść człowieka. A przy tym wręcz szkolny przykład, jak działa mechanizm marnowania.

Tomasz P. Terlikowski nie wstydzi się faktu, że jest katolikiem. Nie kryje, że głoszone przez Kościół prawdy wiary i zasady uważa za własne. Co prawda nie jest teologiem, ale jednak posiada o Kościele sporą wiedzę. Mógłby swoją obecnością w mediach zrobić dla Kościoła wiele dobrego. A jednak coraz częściej jego medialne wypowiedzi polskim katolikom szkodzą. A jednak jest przez ogromną część biskupów i księży traktowany wręcz jak wróg Kościoła. A jednak sporo wiernych świeckich nie odnajduje w nim swego reprezentanta.

Redaktor T. - jak każdy inny członek Kościoła - jest w swym katolicyzmie subiektywny. Jeśli uważa, że ten czy ów członek wspólnoty, także ksiądz lub hierarcha, robi coś złego, to jest przekonany, że należy o tym głośno mówić. Ma też hopla na punkcie lustrowania duchownych. Czy to jednak wystarczające powody, aby go traktować jak trędowatego i pozwalać na marnowanie jego potencjału? Gorzej, zgadzać się na to, aby jako "odrzucony" i "niechciany" pozostając nadal medialnym reprezentantem Kościoła, mimo woli mu szkodził?

Jestem przekonany, że redaktor Tomasz P. Terlikowski jest pełen dobrej woli. Założę się, że chce być gorliwym katolikiem i swymi medialnymi umiejętnościami chce Kościołowi służyć. Być może tu i ówdzie się zagalopował jak pewien prezydencki minister. Być może tu i ówdzie zbłądził. Ale to znaczy, że należy mu pomóc, a nie odpychać.

W polskich mediach jest więcej takich ludzi, jak redaktor T. Może ich przypadki nie są tak spektakularne, ale mechanizm, który zadziałał wobec nich, jest podobny. Od co najmniej kilku z nich zdarzyło mi się słyszeć pełne rozżalenia pytania, dlaczego ich chęć służenia Kościołowi nie tylko nie jest przyjmowana z wdzięcznością i akceptowana, ale jest traktowa jako uzurpacja, agresja, wrogość i szkodnictwo.

Redaktor Terlikowski ostatnio zarzucił polskim biskupom, że ignorują decyzje Benedykta XVI. Czyli pośrednio zarzucił im schizmę. Być może już wkrótce usłyszymy od niego jeszcze gorsze i jeszcze mniej udokumentowane oskarżenia. Ja się nie zdziwię. Od miłości do nienawiści jest podobno tylko jeden krok. I to malutki. 

Na poniedziałek: Co ma Jezus do kryzysu finansowego

Dziennikarz, który został księdzem

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (22)

Inne tematy w dziale Polityka